wtorek, 5 lipca 2011

Dni 1-2. Pierwszy kontakt.

1
O podróży do Szanghaju nie ma co wiele pisać. Krótki lot z Warszawy do Moskwy, siedem godzin czekania na Szeremietiewie i trochę dłuższy lot z Moskwy do Szanghaju. Naczytawszy się przed wylotem o katastrofach rosyjskich samolotów, po raz pierwszy niepokoiłem się nieco w trakcie lotu, na szczęście niepotrzebnie. Dolecieliśmy bezpiecznie a jedzenie było fatalne – wszystko w normie.
Ciekawiej zrobiło się w Szanghaju. Gdy opuszczałem terminal lało i grzmiało, jednak zdążyło przestać zanim doczekałem się autokaru do Hangzhou. Trzygodzinną jazdę urozmaiciła rozmowa z Christiną, bułgarską studentką po czterech latach chińskiej filozofii na Uniwersytecie Zhejiang (w skrócie Zheda), który był celem naszej podróży. Przypadkiem znaleźliśmy się w tym samym autokarze. Podczas rozmowy okazało się, że przylecieliśmy tym samym samolotem. Gdyby nie Christina, znalezienie kampusu zajęłoby mi sporo czasu – bez mapy Hangzhou i bladego pojęcia, gdzie właściwie zatrzymał się autokar.
Reszta dnia minęła głównie na rejestracji w akademiku, rozpakowywaniu się i dwugodzinnym spacerze po najbliższej okolicy. Tym wszystkim, którzy pytają mnie „jak jest/było w tych Chinach”, odpowiadam: gorąco. Zapomniałem, jaka pogoda panuje w lipcu w tej okolicy. Tajwan mnie rozpieścił. Na tamtej niewielkiej wyspie nie jesteś nad morzem tylko wtedy, kiedy jesteś w górach. Hangzhou jest gorące i wilgotne, parne, duszne. Ciężko wytrzymać. Na szczęście niemal każde wnętrze jest klimatyzowane.
Zapomniałem również, że w lecie im dalej na południe, tym dni są krótsze. W Polsce jest teraz jasno do dziewiątej, może dziewiątej trzydzieści. Tu ok. 19 zachodzi słońce, a o 19.30 zapada ciemna noc - szok.
Trzecim zaskoczeniem, tym razem takim, którego nie mogłem się spodziewać, był pokój w akademiku. Całkiem spory, jak na dwuosobowy, miał podłogę wyłożoną grubą, miękką wykładziną. Między łóżkami był panel kontrolujący oświetlenie w całym pomieszczeniu. W łazience wyłożono dwa zestawy małych mydełek, saszetek z szamponem, jednorazowych szczoteczek do zębów, czepków kąpielowych itd. Słowem – pokój hotelowy, jak malowany. Nawet jest sprzątany codziennie, a mydełka i reszta – uzupełniane.


2
Dzień po przyjeździe zaczął się od testu, którego wyniki decydowały o przydziale do grup. Na początku wszystkich czekała rozmowa wstępna. Nauczycielka szybko zorientowała się, że krótkie etapy intensywnej nauki przerywane dłuższymi okresami wypełnianymi pojedynczymi zajęciami tygodniowo pozostawiły mnie z, nazwijmy to, nierównymi umiejętnościami. Rozmowy były krótkie, a i tak minęło jakieś półtorej godziny zanim wszyscy zostali przepytani. Na szczęście drugi i ostatni etap – godzinny test pisemny – można było rozpocząć w dowolnym momencie. Ostatecznie wylądowałem w grupie 3 – szóstej z ośmiu, zaczynając od najbardziej podstawowej, więc nie jest źle. Dla ciekawych - numeracja grup wygląda tak: 1; 1,5; 2,1; 2,2; 2,5; 3; 3,5; 4.
Jak dotąd miałem okazję bliżej poznać dwóch uczestników kursu – Phila, mojego australijskiego współlokatora (o którym za chwilę), i Amerykanina Iana, z którym wyprawiłem się nad Zachodnie Jezioro – akwen, dzięki któremu o Hangzhou słyszał cały świat (przynajmniej w czasach, gdy czytano zapiski z podróży Marco Polo). Nad jeziorem wszechobecni byli chińscy turyści, cudzoziemców było niewielu. Wszystkich równo katował upał, czasami łagodzony lekką bryzą. W pewnym momencie zgłosiła się do nas Chinka, która chciała byśmy wspólnie z nią nagrali krótką wypowiedź (przytoczę w całości: „We love Hangzhou!”), którą obiecała zamieścić na swoim kanale YouTube. To było niecodzienne.
Jakiś czas później inna Chinka najpierw podeszła by zrobić nam zdjęcie, po czym przyprowadziła chłopaka, który zrobił jej z nami wspólne zdjęcie. To było irytujące, ale nie nieoczekiwane. Najwyraźniej biały cudzoziemiec w dalszym ciągu podnosi wartość pamiątkowego zdjęcia. Same old, same old. Biały cudzoziemiec czuje się trochę jak atrakcja turystyczna lub małpa w klatce. Z drugiej strony, biały cudzoziemiec nieustannie fotografuje Chińczyków bez pytania, więc biały cudzoziemiec nie ma prawa narzekać.
Wracając do Phila. Phil już nie jest moim współlokatorem. Pojawił się pierwszego dnia, późnym wieczorem. Pogadaliśmy, pożartowaliśmy. Poczęstowałem go babcinym keksem. Następnego dnia oznajmił, że woli mieszkać sam by nie dzielić się łączem internetowym, co zrozumiałe, ale zmusiło i mnie do przeprowadzki (alternatywą było samodzielne opłacenie dwuosobowego pokoju). Pokoje jednoosobowe są obsługiwane tak, jak dwuosobowe, ale to wszystko, co łączy je z hotelowymi. Mimo to nie mam co narzekać – jest łóżko (typowo chińskie, znaczy – bardzo twarde), jest prysznic (od muszli klozetowej dzieli go półtora kroku – luksus!), jest klimatyzacja, da się żyć. Przy klatce schodowej jest wspólna kuchnia, wspólna lodówka i zbiornik z wrzątkiem, wystarczy kupić herbatę oraz tutejszy odpowiednik zupek chińskich i jest się ustawionym na cały wyjazd.
Wracając do łącza internetowego. Każdy pokój ma gniazdko, kabel kosztuje 5 yuanów (1 yuan – 40-50 groszy), dostęp do Internetu – 60 yuanów/miesiąc. Żeby go wykupić należy zostawić w recepcji kopię paszportu i legitymacji studenckiej (lub zaświadczenie o przyjęciu na kurs, jeśli, tak jak ja, nie otrzymało się jeszcze legitymacji).
A potem jakiś pan Zhang, Cheng czy inny Zhou musi coś przestawić w systemie, a może to zrobić dopiero w dzień roboczy. Wykupiwszy dostęp do Internetu w sobotę należy poczekać do poniedziałku. Trudno, co robić.

(W poniedziałek okaże się, że akurat tego dnia zamknięta jest biblioteka, w której – jak sądzę – znajduje się serwerownia, także trzeba czekać do wtorku. We wtorek czeka mnie kilkugodzinna batalia z chińskimi zabezpieczeniami blokującymi dostęp m.in. do tego blogu. Ale o tym wszystkim później.)

3 komentarze:

Ewa pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Anonimowy pisze...

Nie wiedzialam, ze jestes atrakcja turystyczna. Tak to zrobilabym sobie z Toba wiecej zdjec :P A moze powinienes sprobowac na tym zarabiac?

I nie irytuj mnie ladna pogoda. Tu jest nieustannie mokro, a okazjonalnie zimno.

Czy kabel do internetu mozesz sobie zostawic na pamiatke??
Baw sie dobrze i ucz sie pilnie.
E.:)

Anonimowy pisze...

A jak się nazywaja chinskie zupki chinskie? Pzdr,Szu