środa, 13 lipca 2011

Dzień 12. Temat zastępczy #3.

Ponieważ w poniedziałek nie udało się dotrzymać postanowienia o nicnierobieniu, we wtorek podszedłem do tego zadania ze zdwojonymi siłami.
To nie do końca prawda – przeznaczyłem popołudnie na pracę domową, przygotowywanie się do zajęć dnia następnego a nawet, z entuzjastycznego rozpędu, zacząłem powtarzać wiedzę wyniesioną z zeszłotygodniowych zajęć. Także zrobiłem dużo, za to nie ruszyłem się z pokoju do późnego popołudnia, kiedy wyszedłem na krótki, godzinny spacer. Zmarnowałem dwadzieścia minut, by bardzo okrężną drogą dotrzeć do punktu odległego może o pięćset metrów od akademika – najwyraźniej nie opanowałem jeszcze do końca geografii Hangzhou. Poza tym wróciłem ze spaceru z ponad dwukilogramowym melonem, więc powinienem również popracować nad asertywnością w kontaktach z chińskimi sprzedawcami.
Oh, well. Live and learn.
Zbliżamy się do półmetku kursu. Sądzę, że sporo mi daje. Przede wszystkim przekonałem się już, że poziom mojego chińskiego jest lepszy, niż mi się wydawało, choć tu bardziej przysłużyły się przypadkowe rozmowy z Chińczykami. Nadal najgorzej idzie mi pisanie znaków. Co prawda wszystkie moje prace pisemne, polegające na układaniu zdań z wykorzystaniem konkretnych słów, zostały wycenione na A-, ale gdybym miał je pisać bez słownika w ręku nie byłoby tak różowo.
Od poniedziałku zajęcia będzie prowadziła nowa nauczycielka. Mam nadzieję, że nie będzie to zmiana na gorsze.
Z innych wiadomości – w weekend wybieram się na Huang Shan, jedną z najsłynniejszych chińskich gór (podobno). Jadę z Philem, Pauliną (znajomą z Hong Kongu/Tajwanu) i jej znajomą, jeśli dobrze zrozumiałem. W gruncie rzeczy to one organizują wyjazd, my pasożytujemy. Szczegóły w poniedziałek.

Brak komentarzy: