sobota, 9 lipca 2011

Dzień ósmy

W piątek nie wydarzyło się nic szczególnego, ale kiedy zaszła potrzeba przemieszczenia się z punktu A do punktu B spędziłem pół godziny łapiąc taksówkę i półtorej w autobusie, co zainspirowało mnie do krótkiego omówienia chińskich środków komunikacji miejskiej. Do wyboru - od największej do najmniejszej ilości kół – mamy:
Metro. Niestety, w Hangzhou nadal trwają prace nad otwarciem pierwszej linii. Hong Kong ma bardzo rozbudowaną sieć metra, Pekin go goni, Szanghaj i Kanton nie są daleko w tyle. W godzinach szczytu ścisk jest niewyobrażalny. Stacje metra są wielopoziomowe, niektóre przesiadki wymagają pokonania setek metrów tuneli w drodze z peronu na peron. Mimo wszystko, mając pod ręką schemat sieci i opanowane przesiadki, to najszybszy i najwygodniejszy sposób by przejechać z jednej strony miasta na drugą. Cena biletu rośnie wraz z ilością stacji, które chcemy przejechać.
Autobusy. W Hangzhou każda linia ma z góry ustaloną cenę za przejazd, od 1 do 5 yuanów. Pieniądze wrzuca się do skrzynki przy kabinie kierowcy, więc pasażerowie mogą wejść do autobusu wyłącznie przednimi drzwiami. Chyba, że autobus jest tak nabity, że wcisnąć się można tylko gdzieś z tyłu, gdzie – kto wie? – może znajdzie się miejsce między ostatnim rzędem siedzeń a tylną szybą. Na przystankach można znaleźć informacje o trasie każdej linii, jednak chińskie nazwy przystanków zazwyczaj nic nie mówią. Co prawda na niektórych przystankach zdarzają się mapy z zaznaczonymi trasami wszystkich linii, ale mam wrażenie, że znaleźć je można wyłącznie w ścisłym sąsiedztwie Jeziora. Na dodatek nie ma rozkładów jazdy, wiadomo tylko, w jakich godzinach autobusy kursują po danej linii. Do zalet, oprócz niskiej ceny, należy mocna klimatyzacja.
Tramwaje widziałem tylko w Hong Kongu. Są piętrowe. Poza tym – nic szczególnego.
Taksówki. Stoją w korkach jak autobusy, ale zawsze można porozmawiać z kierowcą. No i komfort jazdy jest nieporównanie większy. Najpierw jednak trzeba je złapać. Wolne taksówki można poznać po dwujęzycznym, podświetlanym znaku „For hire” umieszczonym za przednią szybą. Kursujące po ulicach, należy przywołać gestem. Wiąże się z tym parę problemów – po pierwsze, zazwyczaj między chodnikiem a jezdnią znajduje się pas dla skuterów, czasem jeszcze pas lub pasek zieleni, więc trzeba wyjść daleko na drogę by znaleźć się w polu widzenia taksówkarzy. Po drugie, w godzinach szczytu konkurencja jest spora i znalezienie wolnej taksówki graniczy z cudem. Po trzecie, taksówkarze często robią sobie przerwy, ale robiąc przerwę nie wyłączają znaku „For hire” (to chyba dlatego, że wyłączenie znaku uruchamia licznik), więc nierzadko machający jest ignorowany przez „wolne” pojazdy. Po czwarte, nawet jeśli taksówka naprawdę jest wolna, taksówkarz, dowiedziawszy się, gdzie ma jechać, oznajmia, że tam akurat nie pojedzie. Bo to nie jego teren, bo mu nie po drodze? Nie wiadomo, nie pojedzie i już.
Do tego na dłuższych dystansach kursy robią się drogie (jak na chińskie warunki; w przeliczeniu – 5 złotych na starcie i pół złotego za kilometr nie wydaje się szczególnie wygórowaną ceną), zwłaszcza, jeśli nie ma z kim podzielić kosztów. Kolejną niedogodnością są oszukujący taksówkarze – zdarzają się tacy, którzy nie włączają taksometru by potem wyłudzić wielokrotnie większą opłatę. Poza zwykłymi taksówkami są również taksówki nielicencjonowane – samochody osobowe lub furgonetki. Ich kierowcy nawołują klientów wprost zza kierownicy, uchylając przyciemniane szyby. Staram się ich unikać, ot choćby po to, by nie targować się o cenę.
Trójkołowce na bazie motocykla. Z tyłu oś na dwóch kółkach, wąskie siedzenie mieszczące dwóch pasażerów (lub trzech bardzo, bardzo małych), częściowo osłonięte płóciennymi lub plastikowymi ściankami i dachem. W Pekinie są w pełni zabudowane czymś solidniejszym i zarejestrowane jako pojazdy przewożące niepełnosprawnych, wchodzi się przez drzwiczki z tyłu pojazdu. W Hangzhou są legalnym środkiem transportu, więc nikt nie zawraca sobie głowy taką maskaradą. Rozwijają prędkość do trzydziestu kilometrów na godzinę. Cenę należy ustalać z góry. Zalet brak. Są na tyle duże, że nie mogą się skutecznie przeciskać w korkach, ponadto są niewygodne i wolne. Ale z każdą kolejną minutą machania na taksówki przejażdżka trójkołowcem wydaje się coraz lepszym rozwiązaniem – zwłaszcza, że podczas gdy wszystkie mijające nas taksówki są zajęte, w pobliżu zawsze jest jakiś wolny trójkołowiec.
Motocykle i skutery. Szczególnie rozpowszechnione na południu ale można je spotkać również w Hangzhou. Również nie mają taksometrów, cenę należy każdorazowo negocjować, najlepiej przed jazdą. Pasażer zazwyczaj dostaje kask od kierowcy. Oczywiście, podróż spędza przylepiony do jego pleców. Ponieważ czteroosobowe rodziny na skuterze nie są szczególnie wyjątkowym widokiem w Chinach, nie powinno dziwić, że kierowcy zazwyczaj nie mają nic przeciwko braniu dwóch pasażerów naraz, na siodełku zazwyczaj jest wystarczająco wiele miejsca. Nie jest to szczególnie wygodna metoda podróżowania, ale niczym nieograniczone widoki i wiatr we włosach potrafią to wynagrodzić. Raczej nie należy wybierać tego środka transportu podróżując z bagażami, ale na krótkie dystanse są rewelacyjne. Szybkie, zwrotne, wszędzie się wcisną, nie stoją w korkach. Polecam!
Rowery. W Hangzhou jest wiele punktów w których można wypożyczać i oddawać rowery – wystarczy machnąć kartą magnetyczną przy automacie trzymającym rower i gotowe. Niestety, nie mam pojęcia gdzie można wyrobić taką kartę ani ile to kosztuje, więc jeszcze nie przetestowałem tej metody.
Poza tym nie przepadam za jazdą na rowerze.
Własne stopy. Najbardziej niezawodny środek transportu, ma jednak ograniczony zasięg. Poza tym życie pieszego w Chinach podlega trochę innym zasadom niż w Polsce. Po pierwsze, chodniki bywają zatłoczone. Po drugie, czasami trzeba uskakiwać przed plującymi ludźmi. Po trzecie, trudno wyczuć, gdzie pieszy może się znajdować a gdzie nie. Często trzeba pokonać pas dla skuterów. Chodniki nie zawsze są bezpieczne. Czasami nic nie oznacza wysepek dla pierwszych, a gdzieś trzeba przeczekać do zmiany świateł. Światła, skoro już o nich mowa, są bardziej sugestią niż konkretnym poleceniem. Przechodzenie na czerwonym należy do codzienności – wystarczy się upewnić, że to w danej chwili bezpieczne. Podobnie jest z przekraczaniem ulic poza pasami – kierowcy niemal zawsze zwalniają, by przepuścić pieszych. Należy za to uważać na zielonym. Zielona strzałka do skrętu w prawo przebija zielone światło dla pieszych.
Złota zasada – miej oczy dookoła głowy, przechodź wtedy, gdy przechodzą Chińczycy. Jeszcze się na niej nie zawiodłem.
A najlepiej w ogóle nie wychodź.

Brak komentarzy: