piątek, 2 listopada 2007

Szpital na peryferiach

Wczoraj Megan* - nauczycielka angielskiego w moim uniwersytecie - zabrała nas (Christian, Julian i ja) do szpitala w którym pracuje jej przyjaciółka. Mieliśmy okazję pooglądać maszynę do rezonansu magnetycznego - przez szybkę bo co i rusz kogoś badano - a także porozmawiać o medycynie Wschodu i Zachodu, chi**, kung fu...
Podobno wiele osób w tej prowincji cierpi na raka zatok - ponoć rakotwórcze są kadzidła używane w domach i świątyniach...

Jak to określiła Megan - ich pokolenie wierzy w naukę, nie chi, ale mimo to wiedzą o chi i rozumieją je. Dlatego cudzoziemiec nigdy nie będzie praktykował kung fu prawidłowo - nie rozumie chi.
Z drugiej zaś strony Chińczycy na przykład bez problemu śpiewają zachodnie opery czy też bardziej ogólnie - wykonują zachodnią muzykę. Ma to być dowód na to, że im łatwiej jest zrozumieć naszą kulturę niż nam - ichnią.
Może. Ale to nie zmienia tego, że - jeśli o zachodnią muzykę chodzi - Chińczycy nie mają za grosz gustu.

Po wizycie w szpitalu przyjaciółka Megan zabrała nas do pobliskiej restauracji na małą kolację. Furorę zrobił wanton - bulion z uszkami nadziewanymi krewetkami. Pychota.

*- Chińczycy często przyjmują angielskie imiona by ułatwić życie cudzoziemcom.
**- prawidłowa, chińska wymowa to "ci", nie "czi"

<- Od lewej - przyjaciółka Megan, Julian, Christian, Megan.

1 komentarz:

Unknown pisze...

A może mógłbyś jakos szerzej wyjaśnić coś na temat chi? Bo moja wiedza na ten temat ogranicza sie do tego co przekazała mi popkultura.