wtorek, 20 listopada 2007

Sobota: Shiwan - ceramiczne zagłębie

Foshan słynie z ceramiki. To powszechnie znany fakt.

W sobotę wraz z Julianem i Kiranem wybrałem się do Shiwan – obecnie jednej z dzielnic Foshan a nie tak znowu dawno (bo jeszcze na początku XX wieku) miejscowości słynącej ze swych garncarzy i garncarni.

<- Shiwan. Daszki z prawej osłaniają jeden z pieców.


Obecnie jest tam muzeum garncarstwa. Na jego terenie oglądać można dwa zachowane „smocze

piece” do wyrobu ceramiki. Wybudowane w czasach dynastii Ming (gdzieś około XV wieku), ponoć odkąd zaczęły działać – nigdy nie wygasły. Dookoła pieców składują drewno, więc kto wie - może faktycznie wciąż podtrzymują ogień? Na pewno od jednego z nich biło przyjemne ciepełko.

Julian i Kiran przed jednym z pieców ->


W samym muzeum oprócz informacji na temat całego procesu wytwarzania jest również kilka wystaw ceramiki, w tym współczesnej – a nawet gościnna wystawa „sekretów błękitno-białej ceramiki australijskiej”. Nazwa co prawda ciekawsza od samej wystawy ale reszta muzeum nie zawiodła oczekiwań.

Zwiedzało się o tyle fajnie, że w ¾ wnętrz nie było żadnych strażników – a zatem nie było tego irytującego patrzenia na ręce jak w większości muzeów, gdzie stróże traktują wszystkich zwiedzających jak patologicznych kleptomanów albo i gorzej.

Dookoła zachowało się dużo starych domków mieszkalnych – piętrowe, murowane, ciasne, z niesamowicie wąskimi przejściami pomiędzy jednym domem a drugim. Nadal są zamieszkane. Przyuważony przez okno kolorowy telewizor wydał się nam strasznie anachroniczny.

proszę zwrócić uwagę na kiełbaski suszące się nad balkonem ->
<- yours truly


Tuż obok muzeum jest uliczka sklepikarzy – a w każdym punkcie ceramiczne cuda, od malutkich (i szkaradnych) zwierzątek, przez setki różnych figurek, waz i dzbanów po zakutych w zbroje wojowników i owczarki niemieckie naturalnej wielkości (też szkaradne).

Krasnali ogrodowych brak.

<- słonie w "gorącym źródle"
A to Bruce'y Lee ->



W pobliżu jest również świątynia buddyjska – nowiutka a zatem niezbyt ciekawa, choć, tak jak uliczkę ze sklepami i budynki muzeum, wybudowano ją w stylu sprzed kilkuset lat. Świątynia znajduje się na wyspie na sztucznym jeziorze. Dookoła prowadzone są jakieś prace budowlane, wejście na most prowadzący na wyspę odcięte było blaszaną przegrodą.

Żeby było zabawniej my kombinowaliśmy, jak dostać się na wyspę a grupka Chińczyków po drugiej stronie – jak ją opuścić. Wreszcie zjawiła się jakaś starsza pani która rzeczoną przegrodę przechyliła w poprzek i kazała nam wszystkim przejść w kucki pod spodem.

Ot, Chiny.


Wieczorem zaś wraz z Christianem poszedłem na koncert chóru mnichów buddyjskich. Akompaniowała im orkiestra oraz mający dwukrotną przewagę liczebną chór klasyczny. Niektóre kawałki wykonywał tylko jeden podmiot, niektóre dwa a czasem wszystkie trzy - i wszystko brzmiało świetnie... choć sutry mnichów jednak trochę nie z tej bajki jako, że orkiestra i chór poruszały się gdzieś między Tan Dunem a Johnem Williamsem - a mnisi swoje. Ale i tak koncert był bardzo sympatyczny,

Brak komentarzy: