środa, 21 listopada 2007

Niedziela: Xiqiao - wzgórza, lwy i Budda

Xiqiao niegdyś było osobną miejscowością, obecnie – podobnie jak Nanhai czy Shiwan – jest dzielnicą Foshan. W okolicy znane jest z rozległego parku położonego na pobliskich wzgórzach. O wypadzie dowiedziałem się od Dory (jednej ze studentek), która najwyraźniej ustaliła rzecz z Christianem (o czym ten nie wspomniał).

Jednak w sobotę wieczorem Christian poinformował mnie, że nie idzie ze względu na złe samopoczucie. Ponieważ nie chciałem samotnie stawić czoła diabli wiedzą ilu studentom zacząłem szukać towarzystwa. Na szczęście Mads nie miał nic przeciwko małej wycieczce.

W niedzielę rano spotkaliśmy się na uniwersytecie – Mads, Dora i jeszcze dwie studentki no i ja. Po pospiesznym śniadaniu (jiao zi) ruszyliśmy do autobusu. Jedzie się tam z godzinę – a tuż przed Xiqiao trzeba przekroczyć rzekę (ponoć nazywa się Wielka Rzeka Xiqiao...). Mostem.

Tyle tylko, że na moście trwały jakieś prace – i choć ruch nie był wstrzymany, w tę i z powrotem ciągnęły sznury samochodów i motocykli – to autobusy akurat nie mogły przejeżdżać, co dodatkowo wydłużyło podróż o przymusowy spacer.

Przynajmniej rzekę sobie obejrzeliśmy. Brudna jak wszystkie inne ale to nie powstrzymuje rybaków.


Od lewej Dora, Mads, Michen i... nie wiem. /\

Na samym początku humor popsuł mi widok trzech niedźwiedzi przetrzymywanych w czymś, co wyglądało jak opróżniony basen – i to niewielki. Bezzębne niedźwiedzie zabawiają turystów robiąc stójki, turyści nagradzają je czipsami i tym podobnym. Nie wiem, czy misiom zęby wypadły od takiej diety czy też miejscowi oprawcy usunęli je dla bezpieczeństwa ale spaskudziło mi to nastrój okropnie. Niby wiedziałem, w jakich warunkach Chińczycy trzymają zwierzęta ale wiedzieć a zobaczyć to dwie różne rzeczy.

Nazwa „Foshan” przekłada się na „góra Buddy” – i to właśnie od jednego ze wzgórz koło Xiqiao miasto wzięło nazwę. Ktoś wpadł na pomysł by czubek zwieńczyć ogromnym posągiem. Jakby pomysł ten zrealizowano dwieście, trzysta lat temu to byśmy się teraz zachwycali a tak... no cóż.

Wokół położonej trochę niżej świątyni wciąż trwają jakieś prace więc to też dość niedawny projekt. Michen (jedna ze studentek; sama wymyśliła swoje angielskie imię) powiedziała, że dziesięć lat temu budynek nie był jeszcze ukończony.

Studentki składały ręce i kłaniały się przed niektórymi posągami. Zapytane o to, czy są religijne odparły, że „tak naprawdę nie, ale kiedy już są w świątyni to składają pokłon”. Mads skomentował to mówiąc, że jako protestant nie modliłby się w katolickim kościele ale studentki niezbyt rozumiały, o co mu chodzi. Ot, różnica obyczajów.

W pobliżu inni odwiedzający odpalali strzelające fajerwerki by odpędzić pecha, zarzucali tasiemki z życzeniami na drzewa oraz wypuszczali złote rybki na wolność (co ponoć przynosi szczęście).

Przy czym wypuszczano je do zamkniętego oczka wodnego – a w położonym tuż obok kiosku można kupić złote rybki do „uwolnienia.” Co prawda nie doczekaliśmy się aż właściciel kiosku odławiał rybki z oczka na powtórną sprzedaż ale też nie trzeba bujnej wyobraźni by przewidzieć taki scenariusz.

Ot, biznes.

Oprócz tego w parku jest sporo mniejszych ogrodów – brzoskwiniowy, bambusowy, herbaciany (chociaż herbaty tak naprawdę tam nie było) – i pewnie jeszcze parę atrakcji które pominęliśmy, między innymi "Rocky Memorial Hall" w którym prawdopodobnie nie chodziło o Rocky'ego.

Naszym ostatnim przystankiem był pokaz kung fu i tańczących lwów. Kung fu ograniczyło się do młodych adeptów pojedynczo prezentujących cztery formy, lwy zaś nie tyle tańczyły co skakały ze słupka na słupek – ale już samo to było całkiem imponujące.

A na początku drogi powrotnej na pętli autobusowej Mads złapał kieszonkowca, ale od razu wypuścił go na wolność. Na szczęście?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

malo nie padlam 3 malutkie Chinki i wielki blondas :D

komicznie to wyglada

M