wtorek, 22 lipca 2008

W ramach nadrabiania zaległości...

Wróciliśmy do Pekinu. Nie pisałem przez ostatnie parę dni więc z konieczności dzisiaj będzie hurtowo.


18 lipca

Pojechaliśmy na Pudong (obszar na wschód od rzeki, intensywnie rozwijany od lat dziewięćdziesiątych) by obejrzeć panoramę Szanghaju z 88 piętra budynku Jinmao. W ramach ciekawostki dodam, że winda wyciąga z jednego piętra pod ziemią na osiemdziesiąte ósme w 45 sekund.

Poszczęściło nam się jeśli o pogodę chodzi - większość moich znajomych oglądała z wieży jedynie kłęby smogu.


Z powrotem na ziemi.

Z Pudongu wróciliśmy na naszą stronę rzeki by obejrzeć świątynię Jadeitowego Buddy. Wzięła swą nazwę od niemal dwumetrowego posągu Buddy, ponoć sprowadzonego przez chińskiego mnicha z Birmy (Myanmar).
Posąg całkiem ładny ale zdjęć nie pozwalali robić. Powyżej: karmnik na dziedzińcu świątyni.


19 lipca

Wybraliśmy się do Suzhou, miasta zwanego Wenecją Wschodu.
Przy czym w kanał wpuściła nas już recepcja naszego hotelu, kierując nas na zły dworzec kolejowy. Niezrażeni tym drobnym niepowodzeniem kazaliśmy się zawieść na właściwy dworzec by poniewczasie - już z biletami w rękach - zorientować się, że jesteśmy na dworcu autokarowym.
To również nas nie zraziło - tylko jazda trwała dłużej niż planowaliśmy. Ostatecznie zaczęliśmy zwiedzanie o 13 od wspięcia się na pagodę Północnej Świątyni.

Kanały w Suzhou owszem, były. Domki i mostki nad nimi też, nie powiem, całkiem malownicze.
Ale.
Ale to wszystko jest szalenie zaniedbane a na dodatek między ładne, zabytkowe budynki wciśnięto brzydkie bloki, centra handlowe i inne takie. Więc choć są ładne fragmenty całe Suzhou prezentuje się marnie.

Główną atrakcją Suzhou pozostają ogrody, w większości liczące po kilkaset lat. Zdążyliśmy obejrzeć dwa, największy (i najbardziej zatłoczony) Ogród Skromnego Zarządcy i najmniejszy ale uroczy Ogród Mistrza Sieci (powyżej). Widoczny na zdjęciu staw otacza szereg połączonych pawilonów i to cały ogród. Mikroskopijny ale ładny.
Lotos zaś (na górze, z prawej) jest z pierwszego ogrodu. Na zdjęciu tego nie widać ale dookoła tłoczyli się Chińczycy chcący zrobić sobie zdjęcia na jego tle.

Wrócić udało się pociągiem. Ale nie ekspresem, jak chcieliśmy, a zwykłym. Jazda dwukrotnie dłuższa...


20 lipca

Niedziela. Zaczęliśmy od poszukiwań kościoła zaznaczonego w jednym z przewodników. Znaleźliśmy - znajdował się na terenie szkoły podstawowej i co jak co, ale msze to się w nim nie odbywały.
Przerzuciliśmy się na poszukiwania targu staroci. Targ znaleźliśmy, staroci nie. Spasowaliśmy i przysiedliśmy w najstarszej szanghajskiej herbaciarni (powyżej), tuż koło ogrodu Yu Yuan o którym pisałem ostatnio. Oprócz zielonej i czarnej herbaty dostaliśmy też zaparzone kompozycje kwiatowe. Naszą ulubioną była "Miłość motyla i kwiatu".


Po południu przeszliśmy się po byłej dzielnicy francuskiej. Sympatyczna, zadrzewiona i pełna budynków z lat 20-30 dwudziestego wieku. Aż szkoda, że obecnie marnuje się na Chińczyków, którzy zdają się nie dostrzegać jej uroku.
No i rzadko kiedy odnawiają swoje domy przez co większość budynków jest niesympatycznie zapuszczona.


21 lipca

Po godzinie i czterdziestu minutach w kolejce weszliśmy do Muzeum Szaghajskiego. Szczerze mówiąc, to wyłamaliśmy się z babcią po czterdziestu minutach, opuściliśmy kolejkę i weszliśmy wejściem dla inwalidów, weteranów i emerytów; ja załapałem się jako osoba towarzysząca, mama z Karoliną uczciwie odstały swoje.
W środku widzieliśmy między innymi:

Stroje chińskich mniejszości narodowych...




...figurki niebiańskich strażników (nie wiem, czemu ten konkretny stoi na niemowlaku)...


...maski...




...i wiele, wiele innych ale bardzo podobnych do siebie wyrobów ceramicznych i obrazów. Zwłaszcza obrazy nieszczególnie zmieniły się w ciągu ostatnich kilkuset lat. Wciąż tylko góry, rzeki, bambusy, konie, tygrysy i ptaki...

Choć zdaje się, że kiedyś któryś cesarz wydał edykt stwierdzający, że istnieje ograniczona liczba tematów godnych uwieczniania pędzlem i od tego czasu tylko to malowali. To by wiele wyjaśniało.
A wieczorem zapakowaliśmy się do pociągu. Tym razem nocnego.
I nawet własny przedział mieliśmy - z drzwiami! Pierwsza klasa.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

ciekawe sa te Twoje relacje:) zaczynam tu zagladac z przyjemnoscia, chociaz troche skapisz opowiesci. Pozdrowka :)