sobota, 26 lipca 2008

Słowo na koniec

Żyjemy w globalnej wiosce. Podróżowanie jeszcze nigdy nie było takie proste. Warszawę od Pekinu dzieli jakieś dziesięć godzin w samolocie. Świat zmalał...

...a mimo to moi chińscy studenci w Foshan zazdrościli mi, że widziałem Wielki Mur.*
Tak, świat jest w zasięgu ręki o ile tylko ma się środki i czas - ale przede wszystkim chęć.

Na ponowny wypad do Azji miałem ochotę od powrotu z wakacji w Singapurze dziesięć lat temu. Okazja nadarzyła się przed rokiem, resztę znacie. Ponieważ jutro wracam do Polski wzięło mnie na wspominki.
W tych przemyśleniach jak bumerang powraca jedno - inaczej wyobrażałem sobie pobyt w Chinach.

Nie, żebym był rozczarowany - widziałem wiele na różne sposoby niezwykłych miejsc, o istnieniu niektórych z nich nie miałem wcześniej pojęcia; nauczyłem się podstaw egzotycznego języka którego naukę chcę kontynuować; wreszcie - spotkałem mnóstwo sympatycznych osób i zawarłem parę przyjaźni które - mam nadzieję - przetrwają próbę czasu poprzez wymianę e-maili. Cenne doświadczenia, co do jednego.
Nie spodziewałem się jednak, że wyjazd do Chin sprawi, że poczuję się Europejczykiem. W obliczu plujących, gapiących się i niekompatybilnych z naszym poczuciem humoru Chińczyków zwarliśmy szeregi - Polacy, Niemcy, Anglicy, Duńczycy, Szwedzi, Holendrzy... Nawet Amerykanie. Jesteśmy sobie wszyscy zaskakująco bliscy w kręgu cywilizacji zachodniej. W jakiś sposób dodało mi to pewności siebie.
Nie spodziewałem się również tego, że ten rok tak szybko mi upłynie. Kiedy tylko minął pierwszy szok kulturowy, kiedy po raz pierwszy wracając do foshańskiego mieszkania pomyślałem, że wracam "do domu" - wtedy niepostrzeżenie wkradła się rutyna. Przygotować lekcje, przeprowadzić lekcje, przygotować następne, w międzyczasie pozabijać trochę czasu - i tak mijały kolejne tygodnie i miesiące. Każdy następny nie różnił się od poprzedniego. Podobnie było w Tianjinie - przygotować się do lekcji, pójść na lekcje, wrócić, powtórzyć słówka i znaczki, przygotować się do następnej lekcji, pozabijać czas...
Nic dziwnego, że najwyraźniej pamiętam te dni, kiedy - czy to samemu, czy z grupą - ruszałem poznawać nowe miejsca, nowych ludzi. Yangshuo, Makau, Kaiping, Qingyuan, Hong Kong, Xi'an, Qingdao, Hangzhou, Szanghaj - o tych miejscach i wyprawach do nich będę pewnie mógł opowiadać latami. Miasta w których mieszkałem dłużej, w których dopadała mnie rutyna błyskawicznie zamieniały się w nieciekawe tło. Uczucie "niech mnie, jestem w Chinach!" wracało dopiero kiedy ruszałem dalej.

Cieszę się na powrót do domu. Jeśli opuszczając Chiny żałuję czegokolwiek to tego tylko, że tyle miejsc zostawiam nieodwiedzonych. Tyle zostało do obejrzenia. Żałuję, że nie zrealizowałem wszystkich planów jakie snułem** ale przynajmniej będzie po co wracać. Kiedyś.
I tylko Trzech Przełomów już nie obejrzę...

Apetyt rośnie w miarę jedzenia - teraz jednak nastawiam się bardziej na podróże po Europie. I po Polsce, bo cudze chwalicie - swego nie znacie.

I to jest już koniec. Blog pozostaje w otchłani Internetu, na razie jednak żegnam się.

Do zobaczenia. Gdzieś, kiedyś.

Zostawiam was ze słowami Erica Idle'a:

The world today seems absolutely crackers,
With nuclear bombs to blow us all sky high.
There's fools and idiots sitting on the trigger.
It's depressing and it's senseless, and that's why...
I like Chinese.
I like Chinese.
They only come up to your knees,
Yet they're always friendly, and they're ready to please.

I like Chinese.
I like Chinese.
There's nine hundred million of them in the world today.
You'd better learn to like them; that's what I say.

I like Chinese.
I like Chinese.
They come from a long way overseas,
But they're cute and they're cuddly, and they're ready to please.

I like Chinese food.
The waiters never are rude.
Think of the many things they've done to impress.
There's Maoism, Taoism, I Ching, and Chess.

So I like Chinese.
I like Chinese.
I like their tiny little trees,
Their Zen, their ping-pong, their yin, and yang-ese.

I like Chinese thought,
The wisdom that Confucious taught.
If Darwin is anything to shout about,
The Chinese will survive us all without any doubt.

So, I like Chinese.
I like Chinese.
They only come up to your knees,
Yet they're wise and they're witty, and they're ready to please.

All together.

Wo ai zhongguo ren.
Wo ai zhongguo ren.
Wo ai zhongguo ren.
Ni hao ma; ni hao ma; ni hao ma; zaijian!

I like Chinese.
I like Chinese.
Their food is guaranteed to please,
A fourteen, a seven, a nine, and lychees.

I like Chinese.
I like Chinese.
I like their tiny little trees,
Their Zen, their ping-pong, their yin, and yang-ese.

I like Chinese.
I like Chinese.
They only come up to your knees...

*- a także, cytuję, że "jestem taki biały" ale to inna historia...
**- przy czym najbardziej ambitny plan zakładał wyprawę Jedwabnym Szlakiem do granicy, odbicie na południe do Tybetu i powrót przez Syczuan i centralne Chiny do Pekinu. Nie licząc drobnostek takich jak brak środków i kogoś do towarzystwa*** na drodze stanęły mi zamieszki w Tybecie i trzęsienie ziemi w Syczuanie. Trochę mnie to zniechęciło.
***- bo podróżowanie samemu nie jest nawet w jednej dziesiątej tak fajne jak wyprawy ze znajomymi czy - lepiej - przyjaciółmi.

Brak komentarzy: