niedziela, 13 lipca 2008

Qingdao - miasto piwem i owocami morza płynące

Historia Qingdao zaczyna się na dobre w 1898 roku kiedy po dokonanym przez Chińczyków morderstwie dwóch misjonarzy cesarz niemiecki Wilhelm II dokonał interwencji wojskowej i wyrwał tę małą wioskę rybacką spod chińskiego panowania. Qingdao scedowano Niemcom na 99 lat. Już 1903 założyli browar Tsingtao*, do dziś produkujący ponoć najlepsze chińskie** piwo*** i zainstalowali elektryczne oświetlenie, założyli misje, uniwersytety i bazę marynarki. Ponawracali też miejscowych na Jedyną Słuszną Wiarę - odsetek chrześcijan wśród mieszkańców Qingdao nadal jest jednym z najwyższych w Chinach.
W 1914 Niemców wyparli walczący po stronie Ententy Japończycy, w 1922 oddali miasto Kuomintangowi, wrócili w 1938 roku, tym razem po stronie tych złych, zostali wyparci w 1945 i od tego czasu miasto pozostaje w rękach Chińczyków...

...którzy urządzili tutaj kurort. Wściekle popularny kurort. A myśmy tu przyjechali w piątek wieczorem...

Spodziewałem się miasta podobnego do Makau. I o ile europejskiej architektury tu nie brakuje to nie ma jakiegoś jej skupiska, brakuje ścisłej starówki. Nie brakuje za to chińskich turystów. Idąc w kierunku zatoki już na pięć przecznic przed morzem trafia się na pierwsze zaparkowane autokary wycieczkowe. Im dalej tym gorzej a promenada biegnąca wzdłuż zatoki jest wprost niewyobrażalnie zatłoczona.



Niedawno w "Polityce" można było przeczytać, że Morze Żółte w okolicach Qingdao zarosło algami.
I chociaż rezerwiści od tygodni sprzątają, ile sił (<-) to wciąż trochę im zostało... ->




W Qingdao rozegrane zostaną olimpijskie regaty, zawody windsurfingowe i wszystko inne, co odbywa się na morzu. Niestety, obiekty olimpijskie również rozczarowały. Głównie dlatego, że wybraliśmy się obfotografować przystań a czekały na nas kilometry siatki odcinającej dostęp do wioski olimpijskiej, strażnicy i hasło "no photo".

Nie rozczarowała za to kuchnia. Jedzenie było pyszne - i krewetki na ostro i kurczak w sosie słodko-kwaśnym i gotowane na parze brokuły z czosnkiem... Pycha. Po obiedzie spoglądaliśmy na miasto dużo łaskawiej.


Niedziela była bardziej udana. Co prawda remontowano akurat katedrę którą chcieliśmy zwiedzić ale za to park do którego wybraliśmy się potem okazał się całkiem przyjemny. Wyciągiem krzesełkowym wyciągnęliśmy się na wzgórze, popodziwialiśmy panoramę a wieczorem przeszliśmy jeszcze raz po - teraz już opustoszałej - promenadzie.
Późniejszym wieczorem zaś wybraliśmy się na masaż. Mama i babcia w hotelu, Karolina i ja - poza. Mamie i babci wymasowano stopy, nam za 58 yuanów zafundowano godzinny masaż po całości i jeszcze 45 minut w saunie. Nowy zakład - muszą przyciągnąć klientów.
Było bosko.

W sumie nie takie złe to Qingdao... ale jutro i tak lecimy do Hangzhou.

*- stara zapis nazwy Qingdao
**- Tsingtao nie powinno liczyć się jako chińskie piwo - w zasadzie jest niemieckie...
***- i najpopularniejsze. Nawet Harrison Ford je pił (a przynajmniej kupował) w "Łowcy androidów".

Brak komentarzy: