czwartek, 24 lipca 2008

Ostatnia prosta

Ostatnie trzy dni w Pekinie spędziliśmy na zakupach, oglądaniu tego, co pozostało do obejrzenia, zakupach, relaksie i zakupach.
Zakupy odbywały się i w markowych, niemal cywilizowanych sklepach ("niemal" bo i tak po angielsku dogadać się nie można było...*) i w chaosie jakim jest Silk Market, gdzie wszystkie ekspedientki podtykają przechodniom towar pod nos, krzyczą "looka, looka!" i wciągają do swoich przegródek.

Relaks odbywał się głównie w hotelowym pokoju - ale zdarzyło się, że i w Starbucksie wylądowaliśmy.
Swoją drogą nie daje mi spokoju, że musiałem wyjechać do komunistycznych Chin żeby po raz pierwszy wejść do Starbucksa.
Nie, żebym chciał, żeby nam wykupili wszystkie kawiarnie w Polsce - po pierwsze zrobiłoby się nudno a po drugie z kaw lubię tylko kawę-Jawę a w Starbucksach jej nie serwują. Koktajli owocowych też nie. Mają smaczne karmelowe macchiato ale ile można pić to samo?

Co do zwiedzania to mimo, że to ostatki to nie obijaliśmy się. Odwiedziliśmy znajdujący się o rzut beretem od Zakazanego Miasta park Beihai, biorący swoją nazwę od jeziora które otacza.
Chyba wspominałem, że w całych Chinach jest mnóstwo dwóch rodzajów żyjątek - nietoperzy i ważek. Ale tak dużych ważek jak nad tym jeziorem jeszcze nie widziałem... ->


You must go to Dagobah system...
Na zdjęciu: Biała Dagoba w parku Beihai.



Odwiedziliśmy również dwie świątynie - Świątynię Ziemi (<-) i świątynię Dongyue. Ta pierwsza jest dokładnym przeciwieństwem Świątyni Nieba. Poświęcona ziemi, na północ od Zakazanego Miasta, na planie kwadratu, dominującym kolorem jest żółty (zamiast niebiańskiego niebieskiego)... i tylko przeznaczenie to samo - tu cesarz modlił się za obfite zbiory i tam też cesarz modlił się za obfite zbiory. Świątynia Dongyue zasługuje na wzmiankę ze względu na otaczający główny budynek korytarz w którym ustawiono scenki wyobrażające 76 wydziałów Zaświatów zajmujących się... wszystkim. Nadzorowaniem duchów gór, rzek, ziemi i wiatru; obdarowywaniem długim życiem tych, którzy czynią dobre uczynki i skracanie go tym, którzy czynią źle (100 dni za drobne przewinienia, 300 za ciężkie... do tego 5 minut za każdego wypalonego papierosa i już można policzyć, o ile krócej będziemy żyli). No i oczywiście karaniem złodziei, oszustów, morderców i innych takich.
Na zdjęciu: departament 15 rodzajów gwałtownej śmierci ->

Największe wrażenie zrobiły na mnie zabezpieczenia - jest departament gromadzący dowody na winę, kilka wydziałów sprawdzających, czy dana osoba na pewno zasłużyła na karę a nawet jeden apelacyjny, w którym niesłusznie skazane osoby mogły dochodzić swoich praw.
Ciekaw jestem co działo się, kiedy parę wydziałów na raz musiało współpracować przy jednej sprawie. Czuję tu materiał na dobry mistyczny kryminał...


Dzisiaj wieczorem wybraliśmy się po raz ostatni na kaczkę po pekińsku. Daliśmy też ostatnią szansę przewodnikowi chińskiego autorstwa, który już nieraz wpuścił nas w maliny. Tym razem jednak trafiliśmy w dziesiątkę. Restauracja znajdowała się na czwartym piętrze niepozornego centrum handlowego. Byliśmy w niej jedynymi cudzoziemcami. Kaczka była pyszna - i było jej więcej, niż kiedykolwiek mi zaserwowano.
To była udana pożegnalna kolacja. Przy czym było to raczej nasze pożegnanie z Chinami niż "nasze" pożegnanie - pewnie, jutro odstawiam całą trójkę na lotnisko ale nie będziemy się widzieć całe dwa dni. Mój pobyt w Chinach dobiegnie końca w niedzielę.

Mam nadzieję, że przez te dwa dni dorwę się na moment do Internetu i coś jeszcze tutaj napiszę.


*- z drugiej strony u nas na Centralnym też po angielsku się nie pogada. Ot, równowaga w przyrodzie...

2 komentarze:

kuba pisze...

Też mam nadzieje, że jeszcze coś napiszesz przed wyjazdem! Mam nadzieję, że po powrocie nie przestaniesz pisać bloga! k

Anonimowy pisze...

Zwłaszcza części o Chinach ;)

Marcin