Na dworcu okazało się, że nie ma pociągu który jechałby do Tianjin w niedzielę wieczorem a w poniedziałek – w ogóle. Stanęło na odjeździe niedzielnym o
Po zostawieniu rzeczy w moim mieszkaniu wyskoczyliśmy na śniadanie na rozstawiony o przecznicę od mojego osiedla bazar. Próbowaliśmy różnych placków mącznych i kukurydzianych i paru innych, trochę tylko tajemniczych rzeczy. Przy okazji kupiliśmy niezbędne owoce i warzywa, zaczęło się również uzupełnianie mojej zastawy.
Mieszkam w kawalerce. Po kawalersku.
Dlatego też, żeby można było urządzić wielkanocny posiłek i podjąć nim cztery osoby naraz w sobotę mój stan posiadania zwiększył się o garnek, sporą miskę na owoce (w zasadzie plastikową miedniczkę), cztery głębokie miski, kilka widelców i plastikowych łyżek i zestaw papierowych kubków. I pewnie jeszcze parę innych rzeczy o których zdążyłem już zapomnieć.
Po ugotowaniu marchwi i jajek oraz posiekaniu tych pierwszych oraz paru jabłek na surówkę poszliśmy na spacer uzupełniony o obiad w pierogarni Laobian jiaozi i poobiednią kawę (w moim wypadku – czekoladę) w Starbucksie a także kolejne zakupy.
Wkrótce po powrocie musiałem wyskoczyć do biura na lekcję z ośmioletnim Leo (drugi uczeń się nie pojawił).
Z powrotem w mieszkaniu zaczęliśmy ozdabiać jajka, w ramach przerwy i odpoczynku zaś skoczyliśmy na ostatnie tego dnia zakupy, tym razem w TESCO.
Żeby uczcić tak nasze spotkanie jak i zakończenie przygotowań wielkanocnych zorganizowaliśmy oficjalne próbowanie keksu od babci który przyszedł w paczce. Keks udał się znakomicie. Popijaliśmy go winem Dynasty, 16,90 yuanów za butelkę.
W przeliczeniu to prawie sześć złotych.
Dzień zakończyliśmy seansem „Juno” – dziewczyny jeszcze go nie znały, ja oglądałem drugi raz a i tak podobał nam się w równym stopniu.
Żeby tradycji stało się zadość niedzielę zaczęliśmy z Agatą od wypadu na bazar po owoce. Agnieszka – uczestniczka programu WTC z poprzedniego semestru, od 7 miesięcy w Shenyang – dała znać, że się spóźni więc dla zabicia czasu zaczęliśmy oglądać pierwszy odcinek House’a. Na zasadzie „dziewczyny nie znają ale słyszały a ja mogę oglądać w kółko”. Obejrzeliśmy może dziesięć minut kiedy Kaśka zorientowała się, że surówka wypadłaby lepiej z chlebem. Wyskoczyliśmy więc – znowu – na targ. Jako, że pieczywo w naszym sensie tego słowa jakie można dostać w Chinach jest zawsze i nieodmiennie słodkie zdecydowaliśmy się na przetestowane poprzedniego dnia placki.
Zanim jeszcze wróciliśmy do mieszkania Agnieszka dała znać, że podjeżdża pod TESCO więc odłączyłem się od grupy by ją zgarnąć.
Chwilę później zasiedliśmy do stołu. Był barszcz biały – z proszku ale z jajkami, prawdziwą polską kiełbasą i zagęszczony importowanym osobiście przez Kaśkę chrzanem był w stanie zadowolić nawet najbardziej wymagającą Polonię. Na drugie danie była surówka z (m.in.) marchwi i jabłek. Z braku ogórków – kiszonych lub konserwowych - zakwaszona została tajemniczym chińskim substytutem który mógł ale nie musiał być warzywem... Mimo wątpliwości co do składu udała się pysznie a mączne placki nawet do niej pasowały.
Resztka kiełbasy skrojona na plasterki podana została z chrzanem – i to był koniec głównej części śniadania. Przeszliśmy do cokolwiek obfitego deseru. Mieliśmy keks od babci Sławci i mazurka od babci Kazi, kasztanki wawelskie oraz (resztkę) mieszanki krakowskiej i śliwek w czekoladzie oraz szeroki asortyment owoców. Dziewczyny były rano trochę złe na Agnieszkę za spóźnienie ale jej wkład w postaci truskawek i torciku wedelskiego sprawił niewątpliwie, że wszystko zostało wybaczone.
Po jedenastej pojechaliśmy do kościoła na angielską mszę, prowadzoną wspólnie przez chińskiego i amerykańskiego księdza. Było miło. ->
Wróciliśmy piechotą – dzięki czemu zrobiło się miejsce na kontynuowanie deseru, wzbogaconego jeszcze o galaretkę która wreszcie wzięła i się ścięła.
Na dojadaniu i rozmowach zeszła nam reszta dnia. W końcu nie było już rady, dziewczyny musiały się pakować i wracać do Tianjin, przyszło nam się rozstać.
Być może nie na długo ale o tym napiszę więcej jutro jak już będę więcej wiedział... teraz chciałbym podziękować Agacie, Agnieszce i Kasi (kolejność alfabetyczna) za miłe, polskie – choć trzeba było trochę improwizować - święta spędzone w przyjacielskiej atmosferze.
Podziękowania należą się również wszystkim którzy przyczynili się do tego, że na Wielkanoc mogliśmy zjeść barszcz i mazurka zamiast chińszczyzny.
Niniejszym dziękuję.
PS. Jajka zdobiące ten tekst ozdobione zostały przez Kasię, Agatę i mnie. Czytelnik może sam dopasować autorkę/autora do jaj ich autorstwa.
2 komentarze:
piękne jajka naprawdę dobrze wyszły
Dziękuję w imieniu swoim i dziewczyn, anonimie :)
Prześlij komentarz