Na razie jest potwierdzona czwórka uczniów więc jeszcze nie protestowałem.
W czwartek Rice zaprosił mnie na rozmowę z szefem (Tigerem) w czasie której powiedziano mi, że plan się zmienił. Od poniedziałku do czwartku uczę jak miałem uczyć za to w piątki będę jeździł do położonego o dwie godziny drogi od Shenyang Panjin i uczył w tamtejszej szkole podstawowej w piątki i soboty. Do tego, cytuję, „szkoła nie obiecuje, że nie dołoży mi czegoś w niedziele”. A przy okazji część zajęć w rozkładzie to nie podstawówka a przedszkole.
To już mi się bardzo nie spodobało ale wbrew sobie stwierdziłem, że możemy spróbować.
W piątek po dziesiątej pojechaliśmy do Panjin – główna nauczycielka z tamtejszej szkoły, Rice, wynajęty kierowca i ja.
Droga była nieciekawa – dookoła płasko po horyzont, zeschnięta trawa i badyle. Panjin nie ma długiej historii – miasto rozwija się szybko bo postawiono je na drugim co do wielkości spośród chińskich złóż ropy naftowej.
Pobyt zaczął się dość miło, od obiadu w restauracji. Były smażone skrawki jagnięciny z cebulką, ostrygi, grzybki muer i coś w rodzaju słodkiego naleśnika. Przy obiedzie główna nauczycielka chciała się czegoś o mnie dowiedzieć. Padło pytanie o ambicje, oznajmiłem, że chciałbym pisać, nie precyzując co takiego. Było nawet miło.
A potem pojechaliśmy obejrzeć przedszkole... i od razu postawiono mnie przed grupką dzieci które ewidentnie czegoś ode mnie oczekiwały. Przyznam, że spanikowałem i to bardziej niż przypuszczałem, że spanikuję. Ale że w rękę wciśnięto mi kartoniki z cyframi i obrazkami to jakoś dotarliśmy do dziesięciu a potem przedszkolanki zabrały gromadę na dwór.
Porobiliśmy sobie zdjęcia po czym przewieziono nas do innego przedszkola na innym osiedlu, pod auspicjami tego samego ośrodka wychowawczego.
I znowu postawiono mnie przed grupką dzieci. Chyba jeszcze liczniejszą a na dodatek tym razem zostałem bez kartoników. Zadałem parę pytań które z boku sugerowały mi nauczycielki – pytania i tak musiały zostać przetłumaczone na chiński i powtórzone parę razy – poza tym jednak stałem jak kołek.
Potem pojechaliśmy do szkoły podstawowej. Zanim jednak pokazano mnie uczniom zostawiono mnie i Rice’a samych w czyimś gabinecie i wtedy wreszcie zebrałem się na asertywność na którą nie stać mnie było poprzedniego dnia. Oznajmiłem Rice’owi że dzieci nawet lubię ale w małych ilościach, że przedszkole lub podstawówkę przecierpiałbym gdyby były w Szanghaju na który tak liczyłem, że nie ma mowy żebym pracował siedem dni w tygodniu – sześć też mi nie odpowiada skoro już o tym mowa, że nie chcę jeździć do tego całego Panjin – a tak w ogóle to że nauczycielem jestem marnym i za uczeniem nie przepadam i zgodziłem się przyjechać do Shenyang bo miałem tu pomagać w biurze a nie uczyć.
Rice stwierdził, że zadzwoni do Tigera.
W międzyczasie pokazano mnie dwóm klasom podstawówki. „Pokazano” to złe określenie – raz jeszcze miałem bowiem prowadzić lekcje. Tylko że znowu nie bardzo wiedziałem co robić i zdawałem się na sugestie ze strony nauczycielek. Było o tyle lepiej, że te dzieci mówiły choć trochę po angielsku więc mieliśmy choćby minimalny kontakt.
Po tych dwóch pseudolekcjach z powrotem znaleźliśmy się w gabinecie gdzie dołączyła do nas główna nauczycielka. Okazało się, że nie zachwyciłem szkoły swoim entuzjazmem i łatwością nawiązywania kontaktów z dziećmi. Szkoła, cytuję, „zgodziła się anulować moje lekcje” i nawet nie musiałem tam zostawać na sobotę by im udowodnić, że się nie nadaję.
Główna nauczycielka stwierdziła, że jest pewna, że będę świetnym pisarzem (bo nie radzę sobie z dziećmi? Umyka mi logika która tu działała... no ale od kiedy komplementy mają pokrycie w rzeczywistości?) i że ma nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjadę do Panjin.
Poszliśmy jeszcze z nią na kolację – co prawda nie tak dobrą, nawet jiaozi (pierogi) mi nie smakowały – a potem wraz z Ricem wróciliśmy do Shenyang.
Teraz czeka mnie poniedziałkowa rozmowa z Tigerem. Zobaczymy co z tego wyjdzie...
UaktualnienieI po rozmowie. Poszła zaskakująco gładko - głównym zaskoczeniem było zaś to, że odbyła się bez mojego udziału. Tiger z Ricem ustalili, że nie będę uczył w tamtej szkole (czemu oni to jeszcze muszą ustalać? Wydawało mi się, że sprawa jest już całkiem jasna...). Załatwią mi uczniów do uczenia w biurze - podstawówkę, przedszkole (...bez komentarza), również starszych ale to dopiero później. Pierwszą grupkę będę uczył za niecałą godzinę - ma być trójka dziesięciolatków. To jeszcze nie tak źle.
Dostałem również oficjalną notę - upomnienie, informujące, że nie byłem w stanie "zaadaptować się do warunków w zorganizowanej przez TTC szkole" i że "mam się zaadaptować do warunków w biurze" bo inaczej "TTC znajdzie mi inną placówkę".
Ojej.
Nie, żebym się czepiał, ale nota roi się od błędów interpunkcyjnych.
Aha - odebrałem paczkę wielkanocną. Dziękuję za życzenia, listy, książki i resztę zawartości.
PS Ptasie mleczko smakuje Chińczykom.
3 komentarze:
To być może najbardziej porywający post jakiego napisałeś. Czy ja jestem jedynym, który nie widzi żadnego tekstu?
Lekcja na przyszłość - nie wysyłać niczego z kawiarenki internetowej... Tekst już jest. Zdjęć brak bo dla odmiany coś z bloggerem jest nie tak.
Od Marcin:
Jeśli jeszcze kiedyś trafią Ci się dzieci, ba jacykolwiek początkujący... to dużo gestykuluj, wskazuj na przedmioty i dopiero je nazywaj. Powinno pomóc.
Prześlij komentarz