Po 28 godzinach od opuszczenia akademika znaleźliśmy się z Pauliną na Okęciu. Podczas sześciogodzinnego postoju w Hong Kongu chcieliśmy wyjść na miasto ale po wymianie tajwańskich dolarów na hongkońskie okazało się, że ledwo starczyłoby nam na bilet tam i z powrotem i nie mielibyśmy nawet na butelkę wody w samym mieście, więc zrezygnowaliśmy. Pod koniec czekania mieliśmy okazję ponownie pożegnać się z polską reprezentacją z Kaohsiungu - polecieli sześć godzin po nas i zdążyli nas dogonić. Potem my polecieliśmy do Monachium, oni do Frankfurtu.
Lot opóźnił się o pół godziny bo trzeba było zresetować samolot (najwyraźniej nie ważne, czy problem dotyczy domowego komputera czy Jumbo Jeta pierwszy krok przy usuwaniu problemu jest identyczny) więc w Monachium udało nam się spóźnić na lot do Warszawy. Czekaliśmy tam dodatkowe dwie godziny - przynajmniej Lufthansa dała nam talon śniadaniowy opiewający na 7 euro i mogliśmy obejrzeć wschód słońca nad płytą lotniska. Dwa wschody słońca w ciągu tygodnia - wyrobiłem normę na następne... bardzo wiele lat.
Dalej poszło już gładko.
Niniejszym kończę relacje z Tajwanu. Blog przechodzi w stan uśpienia, jednak - niewątpliwie - prędzej czy później znowu powróci.
W międzyczasie żądnych cotygodniowej porcji egzotyki kieruję na okołokoreański blog http://qulka.blogspot.com/
Dziękuję za uwagę i uwagi - i do następnego razu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz