poniedziałek, 17 grudnia 2007

Weekend, część pierwsza

W piątek wybrałem się na krótką wycieczkę do Kantonu. Moim celem była katedra Najświętszego Serca, której dwie, niemal 50-metrowe wieże może nie górują nad okolicą ale (<-) da się je zauważyć. Niestety, Lonely Planet nie wspomina o tym, że katedra ma przerwę obiadową do 14.30 tak więc krótka wycieczka już na starcie wydłużyła się o półtorej godziny... Żeby jakoś zabić czas skoczyłem na dorszburgera do KFC po czym spacerem ruszyłem ku Beijing Lu ("lu" to po prostu "ulica") - popularny i zatłoczony deptak handlowy. Nie dam głowy, jak to zrobiłem ale albo przeciąłem ów deptak i się nie zorientowałem albo jakimś cudem go ominąłem (nie takie proste bo krótki to on nie jest) - w każdym razie nie trafiłem tam gdzie chciałem i godzinę błąkałem się po ulicach Kantonu.
Nie, żebym narzekał - pogoda była ładna, w tej okolicy ulice są niewielkie, zabudowa jedno-dwupiętrowa, nierzadko kolonialna...
Miło.
Ostatecznie znalazłem deptak, przekonałem się po raz kolejny, że nie ma tam obcojęzycznej księgarni opisanej w Lonely Planet (kiedyś może i była, teraz w tym budynku jest apteka), odpędziłem z tuzin Chińczyków pytających, czy chcę kupić zegarek i wróciłem pod katedrę.
Wybudowana między 1863 a 1888, zaprojektowana w stylu neogotyckim przez francuskiego architekta, pasuje do większości otoczenia jak pięść do nosa - przy czym większość otoczenia składa się z jednej lub dwóch podstawówek i blokowiska.
W katedrze odbywają się regularnie nabożeństwa i chyba przez to nie jest regularną atrakcją turystyczną - Chińczyk przy bramie czegoś ode mnie chciał, wskazywał na tabliczkę z której niczego wyczytać nie mogłem bo w całości po chińsku była... Ostatecznie mnie wpuścił ale nadal nie wiem, o co mu chodziło.
Sama katedra jest wprawdzie imponująca - zastanawiam się, jakie wrażenie robiła na Chińczykach kiedy ją budowano - ale po długim spacerze już nie miałem wystarczająco wiele zapału, by się nią odpowiednio zachwycić.
Zaciekawiła mnie za to grupka Afro-Kantończyków która rozsiadła się koło wejścia, otaczając jednego z nich, który leniwie pogrywał na perkusji. Kto wie, może od czasu do czasu mszę jakimś soulem urozmaicają?

Brak komentarzy: