Pierwszą świątynię – Guang Xiao – znalazłem po opuszczeniu metra idąc wybraną na chybił ulicą. Główna brama akurat jest w remoncie także dookoła stojących na straży posągów kręcili się gipsujący, szlifujący lub (<-) obijający się robotnicy.
Jest to najstarsza świątynia w Kantonie, pochodzi z IV wieku – przy czym większość stojących tu dzisiaj budynków powstała w wieku XIX. Oprócz kilku(nastu) pawilonów z rozmaitymi ołtarzami i posągami, tradycyjnych oczek wodnych z żółwiami i złotymi rybkami oraz wszechobecnymi (w świątyniach) doniczkowymi drzewkami jest tu kilka budynków nieznanego przeznaczenia i restauracja.
Zdziwiła mnie obecność paru ewidentnie zamożnych osób palących kadzidła i bijących pokłony przed posągami. Jak kogo zapytać, to „nikt tu nie wierzy oprócz starych ludzi, no i może jeszcze na wsi” ale jak przychodzi co do czego...
Drugą świątynię – LiuRong, Świątynię Sześciu Banyanów* - znalazłem po krótkim błąkaniu się po małych, malowniczych uliczkach. Ta część miasta to głównie blokowiska ale również stare budynki mieszkalne, wyglądające trochę (a czasem nawet więcej niż „trochę”) na kolonialne. A dookoła pełno małych sklepików sprzedających absolutnie wszystko, od kranów i zwojów drutu przez ziarno, orzechy i nasiona w ilościach hurtowych po jakieś cuda-niewidy...
LiuRong pochodzi z VI wieku. Tu również mamy do czynienia z różnorakimi kapliczkami i ołtarzami, mnichami w różnokolorowych szatach, tradycyjnymi oczkami wodnymi – oraz masą turystów, również zachodnich.
Główną atrakcją jest wysoka pagoda – wg informacji na odwrocie biletu 1000-letnia. Z zewnątrz (<-) wygląda, jakby miała 9 kondygnacji, tak naprawdę ma ich 17 ale tylko z 8 można wyjść na zewnętrzny taras. Wspinaczka daje w kość, zwłaszcza, że już po paru piętrach przejścia
zaczynają się robić ciasne i nieźle trzeba się nagimnastykować by się przecisnąć. Ale widok roztaczający się z tarasów wynagradza to w zupełności. Niby to tylko blokowiska i wieżowce ale robią niesamowite wrażenie... (->)
Następnym celem był pobliski meczet ale jakoś tak wyszło, że minąłem ulicę przy której się znajduje a trochę potem byłem już przy taoistycznej świątyni Pięciu Nieśmiertelnych. W odróżnieniu od dwóch poprzednich ta jest raczej niewielka a wyróżnia się jedynie (<-) unikalną dzwonnicą.
Na osobną uwagę zasługuje rzeźbiona płyta przeniesiona tu z innej świątyni – zapisano niej poemat o bambusie – przy czym to liście wyrytego bambusa układają się w znaki poematu. Ładne. ->
O uwagę dopraszał się również jeden ze strażników, który strasznie chciał, żeby mu zrobić zdjęcie. (<-) Dał mi to do zrozumienia żywo gestykulując i mówiąc „pika pika!” (sic!).
W drodze powrotnej nabiłem sobie trochę punktów dobrej karmy podnosząc i zwracając zegarek zgubiony przez przejeżdżającą obok, nieuważną rowerzystkę. Znalazłem również ominięty wcześniej meczet (->) ale nie wpuszczają doń nie-muzułamaninów. Pooglądałem go sobie tylko zza murów, przeczytałem reklamę „elektronicznego Koranu” i zjadłem pyszną baraninę w cieście w muzułmańskiej restauracji naprzeciwko.
W planach mam kolejną wycieczkę do Kantonu bo wciąż nie obejrzałem paru godnych uwagi miejsc – między innymi XIX-wiecznej, neogotyckiej katedry. Może w przyszłym tygodniu.
*- takie drzewa
A o tym, że wczoraj były Mikołajki przypomniałem sobie parę minut przed północą. No cóż...
Coraz bliżej Święta...
2 komentarze:
sliczna klatka - ta z McMikolajem!!! tak 3mac!
pozdro600, kuba
robotnicy pod zoltym potworem i policjant pokazujacy V tez fajne!!!
szukam biletu do kantonu albo hong kongu. W gre wchodzi jeszcze Szanghaj - mam nadzieje, ze to nie jest bardzo daleko...
Prześlij komentarz