wtorek, 25 grudnia 2007

24 grudnia, 19.00 - Godzina „W”

...tyle tylko, że kiedy o 19.00 stawiłem się w Eksperymentalnej Szkole Średniej w Nanhai wciąż trwały tam gorączkowe przygotowania. Ronja zmagała się w kuchni z sosami (<-) w czym pomagały - a czasem
przeszkadzały - jej Regina i Katharina. Julian, Christian i Elena (dziewczyna Christiana, przyleciała cztery dni temu) (->) zatrudnieni zostali do obierania pieczarek a w kuchni Madsa (na drugim stanowisku bojowym) Ida i Mads gotowali makarony i wyczarowywali jakiś duński deser.

Kathy, Kiran, Fritz i ja obserwowaliśmy, kibicowaliśmy i plątaliśmy się pod nogami, co jakiś czas oferując pomoc którą z rzadka – ale jednak – przyjmowano.

Wigilia odbyła się w mieszkanku Ronji. Salonik zapełniły stoliki, kanapy i fotele przyniesione z mieszkań pozostałych uczących w ESŚwN obcokrajowców. Stoły przecinała wstęga wysypanych na blat fistaszków i mandarynek, tu i ówdzie porozstawiano świeczki i drobne świąteczne dekoracje, na ścianach gdzieniegdzie widniały świąteczne wycinanki... W efekcie było bardzo tłoczno i bardzo przytulnie.

Tradycyjne wigilijne potrawy zastąpione zostały makaronami – było spaghetti, penne, kluski-świderki i muszelki – do których goście dobrać mogli przyrządzone przez Ronję sosy – bolognese z marchewką, brokułowy oraz śmietanowo-grzybowy który zasłużenie rozszedł się w błyskawicznym tempie. Gorące garnki z braku podstawek stawialiśmy na tym, co było pod ręką – przewodniku Lonely Planet, jakiejś niemieckiej książce o Chinach oraz niemieckim odpowiedniku „I co dalej maturzysto?”. Wreszcie się na coś przydał.

W międzyczasie zjawili się kolejni goście – Niemka Anna z Dongguan, Duńczyk John z Niemcem Peterem, Brytyjczycy Alex (który kiedyś uczył w ESŚwN a którego Mads i Kiran poznali na tai chi) i Duncan (przypadkowo poznany przez Ronję i zaproszony bo nie miał żadnych gwiazdkowych planów). Wigilię przedwcześnie opuściła Kathy mająca jakieś wcześniejsze zobowiązania.

W miarę upływu czasu stół wzbogaciły tradycyjne niemieckie pierniki przysłane Julianowi przez rodzinę oraz talerz z przyniesionymi przez Annę cytrusami – pomelo (większe od grejpfruta, czasem słodkie czasem gorzkie) i czymś czego nazwy nie znam a co wygląda jak pomarańcze wielkości winogron które można jeść ze skórką.

Kiedy uprzątnęliśmy już większość jedzenia nadszedł czas na tradycyjny gwiazdkowe kolędowanie. Niemki radziły sobie ładnie, nawzajem się wspomagając; Duńczycy, jak to oni, odśpiewali głośno coś, co mogło być kolędą i parę rzeczy, które kolędami na pewno nie były; Brytyjczycy śpiewali po wersie, zmieniając kolędę przy każdym zacięciu; ja zaś acapella odśpiewałem pierwszą zwrotkę „Wśród nocnej ciszy”.

<- Prezenty pod choinką


Jeszcze tylko Duńczycy (->) zatańczyli dookoła naszej miniaturowej choinki (którą do tego celu wyniesiono do sąsiedniego pokoju) i przystąpiliśmy do losowania prezentów na niemiecką modłę – tak, aby było zabawnie i losowo ale uporządkowanie.

Taki opis wywołał salwy śmiechu i docinków - ale praktycznie każde z naszych duńsko-niemiecko-polskich spotkań przechodzi przez fazę przyjaznego nabijania się z innych narodowości tak więc wspomogło to tylko świąteczną atmosferę.

Ostatecznie nie biorący udziału w zabawie Brytyjczycy losowali prezent i imię obdarowywanego lub obdarowywanej. Ów (lub owa) musiał(a) zatańczyć taniec radości i natychmiast odpakować prezent. Był latawiec, był zestaw pałeczek, były pudełka ciasteczek i żelki Haribo, była książka, była i ciepła bielizna... Mój zestaw składający się z pluszowego misia i trzech gumowych kaczuszek przypadł Reginie, mi trafiło się pudełko słodyczy, tak zwykłych jak i chińskich.

Od lewego dolnego rogu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: Ronja, Ida, John, Mads, Katharina, Fritz, Anna, Peter, Regina, Kiran, Elena, Christian i Julian.

(Kathy już wyszła, Alex i Duncan stali za mną gdy robiłem zdjęcie)

Chwilę potem oddaliłem się na telekonferencję z rodzinną Wigilią na Grochowskiej. Rodzina odśpiewała „Przybieżeli do Betlejem pasterze...”, było bardzo miło.

Jakiś czas później Ronja podała kilka pieczonych jabłek z rodzynkami i orzechami oraz sosem waniliowym a zaraz potem Ida i Mads wnieśli gar z duńskim deserem (ustawiając go na powieści Johna Irvinga która w losowaniu przypadła Johnowi). Ponoć nie zgadzała się konsystencja (miał być budyń) i niektóre składniki ale gdyby nam tego nie powiedzieli nikt by się nie zorientował (może oprócz Johna). Rezultatem ich działań była niejednolita masa - przypominająca tak wyglądem jak i smakiem lane kluski - którą posypywało się cynamonem i polewało sosem wiśniowym (czereśniowym?).

Deser niczego sobie ->

Najedzonych zebranych zaczęła ogarniać senność. Pojedynczo zaczęli opuszczać zgromadzenie. O drugiej przyszła pora na mnie i Katharinę. Opuściliśmy wesołą gromadę wspólnie, chcąc skorzystać z jednej taksówki jednak żadnej nie było w pobliżu. Katharina skorzystała więc z motocykla (miasta na południu Chin pełne są przewożących motocyklistów. Na krótkich odcinkach spisują się świetnie) a ja ruszyłem do siebie na piechotę.

Podczas spaceru, w okolicy drugiej dwadzieścia nawiązała ze mną połączenie rodzinna Wigilia na Marokańskiej na którą przenieśli się rodzice i bracia także znowu było bardzo miło.

A następnego dnia spałem do jedenastej.

Brak komentarzy: