Nad ranem w naszym pokoju pojawiła się uosobiona przez Kasię perspektywa jajecznicy. Jako, że perspektywa była kusząca ruszyliśmy na bazar – ja, Neil i Daniela, skuszona jak i my. Kasia z Agatą poddały przyniesione przez nas produkty obróbce kuchennej a sumą naszych wysiłków było europejskie śniadanie dla pięciu osób.
Miło.
Rozmowę przy śniadaniu zdominowały plany na najbliższe dni - w końcu zaraz długi weekend, poza tym Agatę i Neila za moment odwiedzają krewni – oraz morderstwo na terenie kampusu którego ofiarą padł jeden z chińskich studentów a o którym dowiedzieliśmy się od Neila. Ciało znaleziono przed akademikiem jego znajomej.
Tragiczna rzecz, ale – cóż... Zdarza się.
Przy czym – według jego znajomej - dowiadujemy się o tym pocztą pantoflową, ponieważ nikt oficjalnie nie informuje o zdarzeniu. W ramach „unikania szerzenia paniki”.
Co więcej – nadal według znajomej Neila – policja przypisuje morderstwo „triadom lub separatystom z prowincji Xinjiang”. Jedni z drugimi mają chyba niewiele wspólnego, więc widzę tu działanie jakiejś logiki według której przestępstwa tego wymiaru mogą być w Chińskiej Republice Ludowej wyłącznie działaniem przestępczości zorganizowanej lub terrorystów.
Dalej w kategorii „ponoć” – ponoć w Tianjinie udaremniono już kilka ataków terrorystycznych. Diabli wiedzą na ile poważnie należy traktować te doniesienia. Doniesienia na pewno są, bo „bezpieczeństwo zagranicznych studentów” jest powodem nieprzedłużania im wiz. Ale czy te doniesienia mają w sobie ziarno prawdy? Jednym z celów ataków miał ponoć być nasz kampusowy bazar.
Z drugiej strony - słyszałem opinię, że Chiny wyrzucają obcokrajowców bo boją się zagranicznych pro-tybetańskich demonstrantów w czasie igrzysk olimpijskich. „Zagrożenie terrorystyczne” zaś jest w tych ciekawych czasach w których przyszło nam żyć wygodną wymówką której nikt nie chce kwestionować...
Zobaczymy. Dam znać jeśli usłyszę coś jeszcze, jeśli coś się wydarzy lub temat zostanie poruszony przez kogoś z grona pedagogicznego. Albo jeśli jakiś organ wyda oficjalny komunikat, chociaż tego akurat bym się nie spodziewał.
Po południu postanowiłem wreszcie zabawić się w turystę i coś w tym mieście obejrzeć. Padło na świątynię Tian Hou, bogini mórz, i Guwenhua Jie, „ulicę starej kultury”.
Tian Hou urodziła się jako Lin Mo w prowincji Fujian w 960 roku, zmarła w 987. Na status bogini zarabiała od 15 roku życia lecząc chorych, pomagając biednym, ratując statki i zwalczając demony, choć pełna literówek tablica informacyjna w świątyni nie informowała, jak właściwie Lin Mo tego wszystkiego dokonała.
Zapewne sobie tylko znanym sposobem.
Otaczająca świątynię Guwenhua Jie to mimo szumnej nazwy zwykłe skupisko sklepików z różnościami – od modliszek z karmelu i pędzli do kaligrafii, przez drewniane miecze i jadeitowe
ozdoby do mniej lub bardziej tradycyjnych chińskich strojów i latawców ze Spider-Manem* - i targu staroci. Pośród masy chińskich książek i czasopism trafiłem na numery angielskiego National Geographic z lat 1980-81 i ’87. To i tak nic w porównaniu z pekińskim targiem staroci który odwiedziliśmy z Olą, Kubą i Jankiem – tam trafiliśmy na polską książkę o obserwowaniu ptactwa.
Guwenhua Jie znajduje się w pobliżu przecinającej Tianjin rzeki. Na wysokości świątyni znajduje się most dla pieszych, prowadzący na teren dawnej
austriacko-węgierskiej koncesji. Podobnie jak w Kantonie czy Szanghaju tak i w Tianjinie obce mocarstwa miały niegdyś wydzielone dla siebie tereny. Spacerując wzdłuż rzeki obejrzałem dawny konsulat Austro-Węgier i parę innych budynków w stylu zdecydowanie nie chińskim by chwilę potem zostać zaskoczonym przez ni to plac, ni to skwer z fontanną i pięcioma pomnikami –
Liszta, Haydna, Straussa, Bacha i Beethovena, podpisanych tak po naszemu jak i po chińsku.
Urocze.
Swoją drogą Austrię wspominam teraz ze sporą nostalgią – to był mój ostatni przystanek przed Chinami. Osiem godzin oczekiwania na samolot w Wiedniu które umiliłem sobie wypadem na starówkę. Moim ostatnim europejskim posiłkiem był apfelstrudel.
Niedziela
W niedzielę rano Neil ruszył do Pekinu by odebrać swoich rodziców z lotniska i oprowadzić ich po mieście. Zajmie mu to minimum cztery dni a na czas ich pobytu w Tianjinie najprawdopodobniej zamieszka z nimi, tak więc przez tydzień mam pokój tylko dla siebie.
Po południu wraz z Kasią, Agatą a przede wszystkim pochodzącą z prawosławnej Macedonii Danielą zasiedliśmy do wielkanocnego obiadu. Z typowo wielkanocnych potraw były jajka. Dowiedzieliśmy się, że w Macedonii nie mają tradycji drapania jajek. Te znajdujące się przed nami Daniela ozdobiła przykładając do skorupki liście, owijając ciasno i gotując z łupinami cebuli. Ładny efekt. Jeśli nie zapomnę i jeśli będzie mi się chciało to w przyszłym roku spróbuję tak poeksperymentować. Ponieważ jednak jestem tradycjonalistą na co najmniej jednym jajku wydrapię jak co roku znak Batmana...
*- Spider-Man – Zhi Zhu Xia (dżydżusia) albo Zhi Zhu Ren. „Zhi Zhu” to pająk, „Ren” – człowiek. „Xia” z kolei znaczy „rycerz”. Dla porównania przytoczę imiona dwóch innych superbohaterów – Chao Ren (czaoren) i Bian Fu Xia (bienfusia).
Chao shi (czaoszy) znaczy „supermarket”, łatwo więc odgadnąć, że Chao Ren – super-człowiek – to nikt inny jak Superman. Bian Fu zaś to nietoperz, stąd Bian Fu Xia – Batman.
Ciekawe, jak po chińsku nazywałby się jedyny - ale za to jaki - polski superbohater – As...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz