piątek, 4 kwietnia 2008

Przybycie do Tianjin

W czwartek rano odwiedził mnie Rice. Przyniósł moją zapłatę, pomógł zapakować bagaże do taksówki, pożegnaliśmy się i tyle go widziałem.
Jazda pociągiem była w miarę miła - doczytałem pożyczoną od Agaty książkę, trochę dospałem, zacząłem czytać "Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego (z początku coś mi w jego stylu nie pasowało ale ujął mnie odwołaniami do Pratchetta)... Chińczycy próbowali nawiązać kontakt dopiero pod koniec, kiedy już wszyscy siedzieliśmy na walizkach i czekaliśmy aż wreszcie dotoczymy się na dworzec (mieliśmy półtorej godziny spóźnienia).
Z dworca taksówką dotarłem na uniwersytet Nankai - i to od razu pod akademik zagranicznych studentów który znaleźliśmy dzięki jednemu ze współpasażerów z taksówki, absolwentowi tej uczelni. Kaśka i Agata wyszły mi na spotkanie, także zostałem miło powitany.
Ledwo wciągnąłem bagaże na piąte piętro akademika (przypomnijmy, że dysponuję - tak jak w drodze z Foshan do Shenyang przez Zhongshan - wypchanym quiverem Łukasza, całkiem dużym plecakiem turystycznym i małym czarnym na laptopa) i upchnąłem je na swojej połowie niewielkiego pokoiku który będę dzielił z Neilem, pół-Anglikiem, pół-Niemcem, znajomym Kasi z Heidelbergu - a już dziewczyny zaciągnęły mnie na kolację do koreańskiej restauracji, z trójką znajomych Koreańczyków zresztą. I Neilem i jeszcze jakąś Chinką.
Było miło. I nawet zapamiętałem niektóre imiona, a to już coś. Oczywiście to dopiero ułamek akademickiej braci ale Kaśka zapewniła, że proces wdrażania się nie powinien trwać dłużej jak tydzień.
Zobaczymy.
Pierwszą noc spędziłem w akademiku dość nieoficjalnie (ależ mam miękki materac! Odwykłem już od takich...), teraz już opłaciłem pokój, jestem zarejestrowany - pozostaje tylko zapisać się na zajęcia.
I załatwić internet który współgrałby z moim laptopem - na razie korzystam z Kasinego.
Tyle tylko, że chwilowo nie można tu niczego załatwić - dzisiaj jest chińskie Święto Zmarłych, nikt nie pracuje.
Pozostaje czekać.

Brak komentarzy: