środa, 28 maja 2008

Pożegnanie Ivana

Zgodnie z tytułem - wczoraj pożegnaliśmy Ivana. Dzisiaj o piątej rano wyruszył na pekińskie lotnisko. Leci na dwa miesiące do Rosji - konkretnie do jakiegoś niewielkiego miasta czterysta kilometrów od Sankt Petersburgu. Swoją drogą żaden z kampusowych Rosjan nawet nie słyszał o owym mieście.

Od lewej: ja, Ivan, Żenia z Sankt Petersburgu, Paulina z Białorusi, Ilona z Łotwy
i kolega z Ukrainy którego imię mi umknęło. Zdjęcie wykonał Kostja.

Z zupełnie innej beczki: chińskie prognozy pogody są w zasadzie nieomylne - między innymi dlatego, że prognoza na dziś dla Tianjinu brzmiała "za dnia między 18 a 30 stopniami". W każdym razie nadal jest gorąco. Albo nie aż tak jak w piątek albo po prostu się przyzwyczajamy.

Został miesiąc kursu. Od poniedziałku do dziś robiliśmy po dwie lekcje dziennie. Przy czym nie było to podganianie harmonogramu - harmonogram takie coś zakłada od samego początku. Dziwne. Ale przynajmniej w zamian nie mieliśmy dyktand, żeby ta lawina nowych słówek nas nie przytłoczyła.
Z drugiej strony to znaczy, że mieliśmy lawinę nowych słówek i nikt w żaden sposób nie sprawdził, czy się ich nauczyliśmy...

niedziela, 25 maja 2008

Rosyjskojęzyczny piątek

W piątek była powtórka z kręgli. Tym razem nie z Koreańczykami a z Rosjanami i Ivanem, który - wbrew imieniu którym obdarzyli go rodzice - jest francuskim Kanadyjczykiem.
Do kręgielni wybraliśmy się w piątkę - Ivan, ucząca się chińskiego parę grup wyżej ode mnie i Kostji (również obecnego w kręgielni) Katja oraz Ania, jej znajoma która wpadła do China na dwa tygodnie. Na co dzień uczy się wietnamskiego. W Wietnamie.

Od lewej: Ivan, Ania i Katja ->

Ania, tak jak Kostja, pochodzi z Jekaterynburgu. Dopiero co się poznali ale zdążyli już dojść do tego, że mają wspólnych znajomych. Ponoć w dwumilionowym Jekaterynburgu wszyscy się znają.
Rozmowa często przechodziła na rosyjski. Nie jestem pewien, czy gorzej wychodziłem na tym ja czy Ivan - ja od gimnazjum rosyjski jedynie zapominałem, on zaś zaczął się uczyć parę miesięcy temu w ramach przygotowań do wyjazdu do Sankt Petersburgu.

W kręgle grało się nawet sympatycznie. Co prawda taki z nich sport jak z rzutków ale i tak służyły głównie do wypełniania przerw w rozmowie. Potem przenieśliśmy się do kawiarni, gdzie miałem okazję przejrzeć chiński odpowiednik "Filmu" i przekonać się, że Chińczycy wycenili "Katyń" na cztery gwiazdki ->. Sam go jeszcze nie widziałem ale szczerze mówiąc bardziej zależy mi na obejrzeniu nowego Indiany Jonesa, którego - niestety - nie ma jeszcze w repertuarze tianjińskich kin.
"Katyń" za to dostępny jest na bazarze. Tak jak i "Vinci" Machulskiego.

A teraz pogoda: przyszło lato. Dzień w dzień jest gorąco - bardzo gorąco - a w piątek było na dodatek parno i duszno. Czekamy na porę deszczową która powinna dać nam odsapnąć.
Wtedy co prawda będziemy siedzieć w pokojach bo na zewnątrz będzie lało ale teraz siedzimy w pokojach bo na zewnątrz nie ma klimatyzacji a to w jakiś sposób jest nawet gorsze.

W sobotę między szóstą a osiemnastą kampus był pozbawiony prądu a co za tym idzie - klimatyzacji. Cały Xi Nan Cun (kampusowy bazar) warczał agregatorami byle tylko nakarmić głodnych studentów, ja zaś kupiłem dzisiaj jogurty i dopiero potem przypomniałem sobie, że sklep w którym się zaopatrzyłem nie ma na wyposażeniu agregatora. Trudno, jeden dzień w temperaturze trzydziestu stopni nie zaszkodzi chińskim chemikaliom...

Z innych wieści - wczoraj po raz pierwszy spotkałem się z Feng Wei, znajomą znajomej, z którą będę ćwiczył chiński w zamian za co ona będzie ze mną ćwiczyć angielski. Pogadaliśmy półtorej godziny, mniej więcej pół na pół po chińsku i angielsku i ku swojemu zdziwieniu odkryłem, że nawet-nawet jestem w stanie jakiś chiński small-talk przeprowadzić.
Czasami zadziwiam samego siebie.

środa, 21 maja 2008

Ups

Zapomniałem, że panel zarządzania blogiem liczy również kopie robocze wpisów a nie tylko te opublikowane... Jak łatwo można się przekonać, patrząc na margines z lewej strony ekranu i dokonując prostych obliczeń, niniejszy wpis jest tak naprawdę wpisem dziewięćdziesiątym szóstym a nie sto pierwszym.
Uważnemu czytelnikowi dziękuję za zwrócenie mi uwagi.

Z istotnych aktualności: spada rynkowa cena czereśni. Nadal są najdroższymi owocami jakie kupuję w Chinach ale o ile dotąd były dostępne w przedziale 20-40 yuanów za jin (pół kilo) tak dzisiaj dostałem jin za 13 yuanów (niecałe pięć złotych). Nadal drogo ale idzie ku lepszemu.

Odliczając wpisy w oczekiwaniu na prawdziwy jubileusz chwilowo zaoferować mogę jedynie garść obrazków:

Koreańska tongxue, znaczy - koleżanka z klasy.

Okienko z popularną przekąską/substytutem obiadu - ji dan sha bing, naleśnikiem z jajem.

Tak Nestle reklamuje lody w Chinach.

On, ona i akwarium na sobotnim wypadzie do wesołego miasteczka.

Ponieważ w Chinach płaci się duże podatki od dużych psów w modzie są, były i najprawdopodobniej zawsze będą psy kompaktowe i niskopienne.
Najwięcej, co nie zaskakuje, jest pekińczyków.

poniedziałek, 19 maja 2008

Setny wpis!

W sobotę wraz z francuskim Kanadyjczykiem Ivanem oraz Kostją wybraliśmy się do lunaparku. Głównym powodem było to, że żaden z nas nie był w lunaparku od dość dawna. W moim wypadku chyba od '97...

Nie chcąc wydawać za dużo pieniędzy zdecydowaliśmy się tylko na trzy atrakcje:



Rollercoaster - z podwójną pętlą był całkiem przyjemny. Szkoda tylko, że jak już wciągnięty na najwyższy punkt wagonik ruszył w dół to jazda skończyła się po minucie z haczykiem.








"Violent Wind" - ogromne wahadło, unoszące się naprawdę wysoko - krąg z siedzeniami wylatywał ponad punkt zaczepienia ramienia. A na dodatek ów krąg obracał się swobodnie wokół ramienia przez co jazda była jeszcze zabawniejsza.







"Fireball" - nie jestem pewien jak to opisać ale przypuszczam, że projektant pracował wcześniej dla NASA tworząc machiny testujące odporność pilotów na przeciążenia. Ponieważ działanie tego ustrojstwa wymyka się się opisowi pozostaje mi jedynie zaprezentować materiał wideo. Ivan zrezygnował z tej przejażdżki więc zatrudniłem go jako operatora.




Jakby komu było mało tu można je pobrać z Rapidshare'a.

Atrakcje lunaparku nie dostarczają co prawda takich emocji jak skok na bungee z 233 metrów, jednak są co najmniej równie zabawne. No i trwają do paru minut (wahadło), w przeciwieństwie do czterosekundowego spadku...


Ivan, Kostja...
...i ja.

piątek, 16 maja 2008

Problemy społeczeństwa, problemy jednostki...

...czasami kompletnie się rozmijają. Chiny zajęte są organizowaniem pomocy dla poszkodowanych przez trzęsienie ziemi (liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do około dwudziestu tysięcy), mnie zaś w tym tygodniu egoistycznie zaprzątał ząb. Sztuczny. W środę po raz trzeci od wstawienia postanowił wyłamać się z szeregu i opuścić jamę gębową, w czwartek po raz trzeci odwiedziłem chińskiego dentystę.
I jak to zwykle bywa najpierw pół godziny ustalaliśmy, w czym problem i czy na pewno chcę poddać się takiej a nie innej procedurze a kiedy już leżałem w fotelu pochylały się nade mną zamaskowane głowy. Do czterech na raz.
Jedna chyba robiła mi zdjęcia telefonem.

<- "Dzień dobry, Szczerba jestem" Ostatecznie ząb wrócił na swoje miejsce. Pozostaje się przekonać ile tym razem tam usiedzi. Dzisiaj wybraliśmy się na kręgle. Była to niemalże szkolna wycieczka - oprócz Kostji i mnie w wypadzie brało czworo Koreańczyków i dwóch Japończyków z klasy a do tego troje nauczycieli. W kręgle grałem drugi raz w życiu, szło mi równie marnie co za pierwszym ale i tak było sympatycznie.

A to pani której zadaniem jest naciskanie przycisków w windzie budynku w którym graliśmy...


wtorek, 13 maja 2008

Di zhen - trzęsienie ziemi

Od razu wszystkich uspokoję - epicentrum trzęsienia było jakieś półtora tysiąca kilometrów od Tianjinu. Tutaj niczego nie zauważyliśmy - "my" czyli ja i Neil - ale dzisiaj w szkole niektórzy mówili o bujających się żyrandolach a nawet pęknięciach na ścianach.
W prowincjach Sichuan i Yunnan ofiary trzęsienia liczy się w tysiącach.
Większość zachodnich relacji i tak pochodzi od chińskiej agencji prasowej Xinhua, także wiem tyle co i wy.

niedziela, 11 maja 2008

I znowu Wielki Mur, czyli do trzech razy sztuka

Po obejrzeniu Wielkiego Muru w sierpniu z WTC na odcinku Badaling a potem w styczniu z Kubą na odcinku Mutianyu przyszła pora na wycieczkę z tianjińską klasą na odcinek Huangyaguan. Znaczy - ten najbliżej Tianjinu.
Podchodziłem do tego wypadu sceptycznie - bądź co bądź Wielki Mur to... no cóż, ciągnący się przez pół Chin mur ozdobiony co kilkaset metrów strażnicą. Wygląda niemal identycznie na każdym kilometrze swojej imponującej długości.
Podałbym dokładną długość ale próbując ją znaleźć w wyszukiwarce Google trafiłem na wszystko od tysiąca do pięćdziesięciu tysięcy kilometrów.
Pięćdziesiąt tysięcy kilometrów to co prawda więcej, niż wynosi obwód Ziemi na równiku, ale to była chińska strona a oni najwyraźniej nie mają problemów kiedy przychodzi do wierzenia w takie rzeczy.

W każdym razie wycieczka była bardzo miła. Co prawda nie w momencie, kiedy trzeba było wstać na zbiórkę o szóstej rano a już na pewno nie podczas niemal trzygodzinnej jazdy w jedną stronę, ale na samym Murze było bardzo przyjemnie. Dookoła zielone wzgórza, kwitnące akacje, bliżej niezidentyfikowane krzewy i runo leśne, w krzewach świergotały ptaki, w runie buszowały jaszczurki a dzień był ciepły i słoneczny.* Co prawda kawałek Muru po którym się wspinaliśmy dość szybko ustąpił miejsca nieodrestaurowanemu Murowi, ten zaś wkrótce zostawił po sobie tylko strome schody pnące się na szczyt wzgórza ale i tak było miło.
Trochę żałowałem, że wycieczka ruszyła po Murze w lewo a nie w prawo - w drugim kierunku Mur przechodził ponad szosą i rzeką, znikał na moment (w znaczeniu: rozsypał się i nie został odbudowany dla turystów ale tuż obok był szlak turystyczny) by potem ciągnąć się po szczytach wzgórz.
Ale i tak było miło.

<- Klasa na postoju. Dalej niestety nie poszliśmy. Z zupełnie innej beczki: na kampusowym bazarze - tutaj zwanym Xi Nan Cun co przekłada się na "południowo-zachodnia wioska" - działa kilku dystrybutorów nie do końca legalnych dvd. Od jakiegoś czasu wypytywałem o Iron Mana, który pojawił się w dwa dni po premierze kinowej jako część zestawu "Premiery tygodnia" a którego chciałem nabyć osobno ("Premiery" zawierają kilkanaście filmów na dwóch płytach - jakość jest koszmarna). W piątek jeden z dystrybutorów na mój widok od razu wręczył mi pożądany film, który wreszcie znalazł się w osobnym wydaniu. Niestety, film był z chińskim dubbingiem i napisami w chingliszu. Wczoraj zwróciłem kopię, w zamian otrzymując kolejną. Różniła się tylko tym, że nie miała nawet tych nieszczęsnych napisów. Dzisiaj odwiedziłem bazar po raz kolejny, tym razem wymieniając Iron Mana na Szklaną Pułapkę (pierwszą) bo najwyraźniej w obiegu nie ma jeszcze anglojęzycznej wersji pierwszego filmu. Zmierzam do tego, że chciałbym, żeby na przykład w naszych Empikach wszystko było do tego stopnia zorganizowane pod klienta... Na deser: graffiti co prawda nie z Wielkiego Muru, ale z muru który wybudowano tuż obok tego Wielkiego. Niestety nie dało się zrobić zdjęcia na którym mur, Wielki Mur i graffiti byłyby widoczne:
A teraz zbliżenia:



*- dla równowagi dzisiaj było chłodno, pochmurnie i przez pół dnia padało.

wtorek, 6 maja 2008

Wiza Schrodingera

Moja ostatnia wiza straciła ważność 30 kwietnia. 1 maja zaczął się długi weekend, nikt nie pracował, pracownicy urzędu imigracyjnego również. Gdzieś w siedzibie urzędu leżał mój paszport, w którym być może tkwiła nowa wiza. Ze względu na kwanty można powiedzieć, że - poprzez superpozycję - przebywałem w Chinach jednocześnie legalnie i nielegalnie.
Podsumowując, przez ostatni tydzień czułem się jak kot Schrodingera... z tą różnicą, że kot przynajmniej wie, czy jest martwy czy tylko bardzo wściekły.*

Dopiero dzisiaj dostałem do swoich rąk paszport i - poprzez obserwację - udowodniłem, że przebywam w Chinach legalnie. Mam wizę do końca lipca.
Sukces.

Z innych wieści - w sobotę jadę z klasą na Wielki Mur, odcinek najbliżej Tianjinu. Co prawda Mur wygląda mniej więcej tak samo na całej swojej imponującej długości ale co tam. Do trzech razy sztuka.
Poza tym będzie okazja spędzić trochę czasu ze znajomymi i nauczycielami poza klasą.

Od lewej: Mei laoshi (nauczycielka), Thiago (Brazylijczyk, 28l.) i Kostja (Rosjanin, 20l.)

Z zupełnie innej beczki: Neil jutro żegna rodziców. Wracają do Niemiec. Wczoraj wpadli do akademika na studencki obiad (czyt. koreańskie na telefon).



*- o kocie Schrodingera można poczytać np tu.
A stan "bardzo wściekły" wziąłem z pratchettowej interpretacji eksperymentu.

niedziela, 4 maja 2008

I po majówce

Pierwszego maja północni Koreańczycy obsiedli taras, grillowali, pili i śpiewali.
Drugiego maja północni Koreańczycy obsiedli taras, grillowali, pili i śpiewali.
Trzeciego maja wiało i lało, więc przynajmniej północni Koreańczycy siedzieli cicho. Neil wrócił z Pekinu wraz z rodzicami, których zakwaterował w kampusowym hoteliku. Sympatyczni ludzie, wybraliśmy się razem na bazarowy lunch a potem koreańską kolację, ponoć w jednej z lepszych (...i droższych) koreańskich restauracji w Tianjinie.
Było smacznie.
Dzisiaj było słonecznie i ciepło, ale nie upalnie - idealna pogoda. Spotkałem się z Kasią w Starbucksie na podsumowanie tygodnia. Ona była po mszy, ja po spacerze po okolicy - przez "okolicę" mam na myśli pasaż handlowy - w czasie którego trafiłem na tę oto budowlę:


Nie musicie mi wierzyć, ale to jest zakład fryzjerski...

czwartek, 1 maja 2008

Niech się święci pierwszy maja!

Być może gdzieś na mieście przeszła parada. Ciężko powiedzieć, poza kampus dzisiaj wyszedłem tylko po jajka i warzywa (jajecznica!). W akademiku donośnie świętowali tylko północni Koreańczycy - urządzili grilla na tarasie, pili piwo dostarczane całymi kratami i ogólnie dobrze się bawili.
A potem zaczęli śpiewać.
Koreańczycy jedni wiedzą o czym ale śpiewali dobre dwie godziny. Albo i dłużej.

Akademik w większości opustoszał. Kaśka pojechała ze znajomymi do Dalian, Neil się jeszcze nie pokazał, więc muszę sobie sam zorganizować czas. Ciężka sprawa, zobaczymy jak to wyjdzie. W międzyczasie kilka obrazków:


<- Zhou Enlai, pierwszy premier Chińskiej Republiki Ludowej i duch opiekuńczy uniwersytetu. Nie pochodził z Tianjinu ale studiował tutaj, na Nankai. Według Wikipedii zapisał się na studia by móc odwiedzać kampus i organizować studentów, ale nie chodził na zajęcia...

Maj co prawda dopiero się zaczął ale bzy przekwitły już jakiś czas temu.
Przyszła pora na akacje->






<- na wypadek gdybyście trafili kiedyś do chińskiego McDonalda...


Dla przypomnienia: mamy rok myszy (szczura). Takie eklektyczne ozdoby widzi się dość często ->




Wątek śmierci studenta pojawił się na lekcji. Według nauczyciela ów student popełnił samobójstwo. Przy czym nauczyciel wspomniał o tym ot, tak, wyjaśniając znaczenie słowa "ding" - "góra, wierzch, wierzchołek" - powiedział, że ów student właśnie z takiego "ding" (w tym wypadku chodziło o dach akademika) skoczył.
U nas coś takiego byłoby mocno niestosowne. Nie jestem pewien, jak to działa w Azji...