sobota, 5 stycznia 2008

Ceran MD czyli na planie - na planie fajnie jest!

Od poprzedniej wizyty na planie parę razy dzwoniono z pytaniem czy chcę tam wrócić - tyle tylko, że albo chodziło o dni powszednie kiedy uczyłem albo o pierwszy dzień świąt kiedy chciałem trochę ponicnierobić. Kolejna okazja nadarzyła się przedwczoraj - tym razem z niej skorzystałem.
Kiedy wczoraj trochę po ósmej rano zjawiłem się pod WalMartem gdzie czekał na mnie mikrobus (dbają o zagranicznych statystów, a co!) byłem przygotowany na cały dzień siedzenia w kawiarni/restauracji - miałem książkę, chińskie rozmówki do nauki a nawet czysty zeszyt na wypadek nagłego ataku weny.
Wyobraźcie więc sobie moje zdumienie kiedy poinformowano mnie, że tym razem mam prawdziwą, gadaną rolę! Najpierw powiedziano mi, że będę grał lekarza. Nie rozumiałem, dlaczego kostiumolog zamiast białego płaszcza dał mi skórzane buty, kraciastą koszulę i marynarkę, to jednak wyjaśniło się kiedy dostałem scenariusz. Pies pogryzł burmistrza, jest rozprawa w sądzie a mój chirurg, jako, że zszywał burmistrza - zeznaje.
Scenariusz był w dwóch językach - po chińsku i w chingliszu ->
Nawet moje frenetyczne poprawki niewiele dały, ostatecznie improwizowałem połowę kwestii... co i tak nie ma wielkiego znaczenia - wszystko, co nakręcono po angielsku będzie zdubbingowane...
Jak zwykle nie byłem jedynym cudzoziemcem na planie. Sędziego grał zabawny Jordańczyk (<-)(z sięgającymi ramion tlenionymi włosami był niemal równie wiarygodny co 20-letni chirurg), zresztą zawodowy aktor pracujący w Chinach; burmistrzem był Holender który nie ma zamiaru kiedykolwiek wrócić do kraju a jego adwokata grał Niemiec. Trzeba było go słyszeć jak wymawia "psychological". Sądowy woźny zaś był Rosjaninem, podobnie jak nieliczne białe twarze na widowni.
Żeby było jeszcze zabawniej adwokata właściciela psa grał Chińczyk wypowiadający swoje kwestie po kantońsku, na co ja odpowiadałem po angielsku. Tyle tylko, że nie znając języka na początku nie miałem pojęcia, czy już skończył i teraz jest moja kolej czy też może po prostu robi dramatyczną pauzę.
Na początku - przy piątej powtórce wszystko szło już w miarę płynnie. Cieszę się przynajmniej, że ani jedna z powtórek nie była konieczna z mojej winy. Kiedy kręcono moje sceny wręczyłem swój aparat Sissie. Zrobiła kilkadziesiąt zdjęć - z czego może pięć jest ostrych...
No trudno. Oto jedno z nich:

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

nie no w tej marynarce to wyglądasz zawodowo :D ale jazda

M

Anonimowy pisze...

Teraz poszukaj jeszcze planu w Pekinie i zaczynaj karierę. Swoją drogą: scenariusz to coś pięknego.

Anonimowy pisze...

A w marynarce to nie jordańczyk?

Krzysiek pisze...

Scenariusz zachowałem, przywiozę do Polski jeśli się po drodze nie zgubi. Na wszelki wypadek zrobię zdjęcie każdej strony z osobna chociaż teraz jest pomazany moimi poprawkami (po prawdzie niewiele lepszymi...) no ale zawsze coś.