środa, 25 lipca 2012

Brooklyn w jeden dzień

Dzisiaj błądziliśmy bez celu na Brooklynie.

To nie do końca prawda. Mieliśmy wyznaczonych parę punktów, które nas interesowały, ale albo były nieczynne (Muzeum Brooklyńskie nie działa w poniedziałki i wtorki), albo zamknięte (wokół osiedla-skansenu XIX-wiecznych domków trwały prace budowlane), albo nie dla nas (Jewish Children's Museum to, jak się okazuje, muzeum dla dzieci a nie o dzieciach... choć atrakcje w rodzaju zabawy w Koszerny Supermarket robią wrażenie. Odkryliśmy ponadto, że noszenie jarmułek nie ma wpływu na poziom hałasu generowanego przez hałastrę dzieci. Kto by pomyślał?). Odbijaliśmy się więc od jednego punktu do drugiego, i w ten sposób obejrzeliśmy na wyrywki spory kawał dzielnicy. A przynajmniej sporo kawałków.

Łaziliśmy wzdłuż rzędów szeregowych kamienic w Park Slope, mijaliśmy grupy braci starozakonnych ze społeczności Chabad-Lubavitch w Crown Heights (cyt. za Wikipedią), z dala obeszliśmy plażę na Coney Island i przespacerowaliśmy się po rosyjskiej Brighton Beach. Tam zakończyliśmy dzień, jedząc pielmienie i wareniki w knajpie, która zagrała w filmie "Lord of War"/"Pan życia i śmierci". A przynajmniej tak wnioskowaliśmy po zdjęciach Nicholasa Cage'a z właścicielami lokalu (z autografem i dedykacją) i fotosami z filmu zdobiącymi wnętrze.

Próbowaliśmy również pójść na Batmana, ale po tym, jak dwa razy wsiedliśmy do złego autobusu daliśmy sobie spokój. Może jutro.







l
Na koniec gra świateł nad Rockaway,
czyli wsią w której mieszkamy.
(Technicznie rzecz biorąc to już nie jest Nowy Jork.)

Brak komentarzy: