To nie do końca prawda. Mieliśmy wyznaczonych parę punktów, które nas interesowały, ale albo były nieczynne (Muzeum Brooklyńskie nie działa w poniedziałki i wtorki), albo zamknięte (wokół osiedla-skansenu XIX-wiecznych domków trwały prace budowlane), albo nie dla nas (Jewish Children's Museum to, jak się okazuje, muzeum dla dzieci a nie o dzieciach... choć atrakcje w rodzaju zabawy w Koszerny Supermarket robią wrażenie. Odkryliśmy ponadto, że noszenie jarmułek nie ma wpływu na poziom hałasu generowanego przez hałastrę dzieci. Kto by pomyślał?). Odbijaliśmy się więc od jednego punktu do drugiego, i w ten sposób obejrzeliśmy na wyrywki spory kawał dzielnicy. A przynajmniej sporo kawałków.
Łaziliśmy wzdłuż rzędów szeregowych kamienic w Park Slope, mijaliśmy grupy braci starozakonnych ze społeczności Chabad-Lubavitch w Crown Heights (cyt. za Wikipedią), z dala obeszliśmy plażę na Coney Island i przespacerowaliśmy się po rosyjskiej Brighton Beach. Tam zakończyliśmy dzień, jedząc pielmienie i wareniki w knajpie, która zagrała w filmie "Lord of War"/"Pan życia i śmierci". A przynajmniej tak wnioskowaliśmy po zdjęciach Nicholasa Cage'a z właścicielami lokalu (z autografem i dedykacją) i fotosami z filmu zdobiącymi wnętrze.
Próbowaliśmy również pójść na Batmana, ale po tym, jak dwa razy wsiedliśmy do złego autobusu daliśmy sobie spokój. Może jutro.
Na koniec gra świateł nad Rockaway,
czyli wsią w której mieszkamy.
(Technicznie rzecz biorąc to już nie jest Nowy Jork.)
czyli wsią w której mieszkamy.
(Technicznie rzecz biorąc to już nie jest Nowy Jork.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz