Deszcz, kolejna próba załatwienia sprawy trefnych biletów kolejowych i błędne wskazówki zawarte w przewodniku zamieniły pierwszy dzień w Nanjingu w może nie męczącą, ale szalenie irytującą przeprawę.
Deszcz przyblokował nas w małej knajpce podczas obiadu i zmusił do zakupienia parasolek. Przynajmniej w przyszłości będziemy przygotowani, ale straciliśmy przez to dłuższą chwilę.
Trefne bilety Jan kupił jeszcze w Hangzhou – jeden to drobnostka, miejsce siedzące zamiast leżącego podczas dwunastogodzinnego przejazdu; drugi umożliwia podróż 4 sierpnia trasą, którą Jan zamierza pokonać 8 sierpnia. Wczoraj w Suzhou próbował je wymienić – bez powodzenia, kazano mu wrócić do Hangzhou i tam je wymieniać. W związku z tym spróbował kupić nowe, ale powiedziano mu, że będzie musiał czekać dwa dni. Tym razem nawet nie próbował ich wymieniać, od razu postanowił kupić nowe – ale na tutejszym dworcu można kupować bilety najwyżej cztery dni przed podróżą.
Dworzec opuściliśmy po 18 – zabytki, muzea i inne atrakcje turystyczne były już pozamykane. Mieliśmy jeszcze w planach wejście na czternastowieczną Wieżę Bębnów, która powinna być otwarta do północy, ale albo przewodnik nas oszukał, albo tego akurat dnia zamknięto ją wcześniej.
To wszystko prawdopodobnie nie irytowałoby mnie tak bardzo, gdyby nie to, że w Nanjingu spędzę w sumie półtora dnia – jutro o 20 mam pociąg do Nanchangu – i mam poczucie, że zmarnowałem już jedną trzecią tego czasu. Do tego perspektywa samotnego podróżowania przez kolejne dziesięć dni trochę mnie przytłacza, co wpływa na ogólne samopoczucie.
Nie, żeby nic nam dzisiaj nie wyszło. Po pierwsze, dużym osiągnięciem było odnalezienie autobusu, przejechanie piętnastu przystanków i znalezienie się dokładnie tam, gdzie chcieliśmy. Biorąc pod uwagę to, jak trudno się połapać gdzie co w Chinach jedzie, jestem z siebie dumny.
Po drugie, obejrzeliśmy Jangcy z potężnego, dwupoziomowego, liczącego cztery i pół kilometra mostu zbudowanego przez chińskich komunistów w latach 60. Była to pierwsza przeprawa kolejowa przez Jangcy. Wjazdu na most strzegą socrealistyczne figury żołnierzy rewolucji, przodowników pracy i kogo tam jeszcze. Widok ze szczytu jest raczej przygnębiający – ukryte w smogu miasto, doki, Jangcy po której nieustannie pływają wyładowane kontenerami barki – no i coś, co kiedyś było chodnikiem obecnie jest pasem dla skuterów, więc spacer nie należy do przyjemnych. Mimo to było to bardzo… unikalne… doświadczenie. W pozytywnym sensie.
___
Ogłoszenie parafialne: jutro wieczorem zabieram się nocnym pociągiem do prowincji Jiangxi. Prawdopodobnie nie będę miał dostępu do Internetu przez kolejne pięć dni. Może się mylę, zobaczymy, ale raczej do przyszłego tygodnia nie będzie nowych tekstów.
1 komentarz:
Widok Jangcy z komunistycznego mostu - bezcenny.
Trudności - hartują .
15-ty coraz bliżej , Era i my nie możemy się doczekać.
Rano Era chodzi po gazety, las jej nie interesuje.
Ściskam.
T.
P.S.Poziom wody w piwnicy opada
Prześlij komentarz