Dzień 43. Chongwu i Quanzhou
Cel drugiej wycieczki poza Xiamen, podobnie jak pierwszej, zasugerował mi przewodnik Lonely Planet. Poleganie na przewodniku wiąże się z pewnymi problemami – zaczynając od podstawowych, takich jak to, że moje wydanie ma cztery lata i niektóre z zawartych w nim informacji są już nieaktualne, po bardziej skomplikowane, jak to, że gust autora przewodnika nie musi pokrywać się z gustem osoby korzystającej z przewodnika.
W wypadku wycieczki do Quanzhou (dwie godziny drogi od Xiamen) i Chongwu (półtorej godziny drogi od Quanzhou) trudności pojawiły się, gdy okazało się, że w Quanzhou zdążyli postawić nowy dworzec autokarowy i wylądowałem w zupełnie innej części miasta niż powinienem. W Quanzhou znajduje się jeden z najstarszych meczetów w Chinach, wybudowany w 1009 roku, odrestaurowany trzysta lat później. Lonely Planet informuje, że z oryginalnej budowli zachowało się tylko wejście, kilka ścian i parę kolumn. Lonely Planet nie informuje, to wszystko, co można zobaczyć (spodziewałem się, że stare fragmenty są widoczne jako część nowszej budowli).
Chongwu jest małym miasteczkiem, godnym uwagi ze względu na doskonale zachowane czternastowieczne mury miejskie i położenie na końcu malutkiego półwyspu. Wzdłuż plaży ciągnie się Park Figur – kolekcja kilkuset współczesnych posągów, przedstawiających postaci z chińskich podań i legend, takie jak Małpi Król Sun Wukong, Waleczny Mnich, Śmiejący się Budda czy Myszka Mickey.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy moje poleganie na przewodniku kończy się tym, że nie jestem pewien, czy wycieczka była warta całego zachodu, ale cóż – taki urok planowania podróży na własną rękę.
Dzień 44. Jeszcze o Xiamen
Poprzednio napisałem, że Xiamen łączy pozytywne cechy Makau i Hong Kongu; upraszczając – położenie nad morzem, nowoczesną architekturę i kolonialne zabytki. Z drugiej strony, to po pierwsze nie ta skala, co w wypadku ww. dwóch miast, a po drugie – w przeciwieństwie do Hong Kongu i Makau, Xiamen jest na wskroś chińskim miastem. Nie było kolonią, więc obecność cudzoziemców wywarła dużo mniejszy wpływ na lokalną społeczność. A jednak reszta świata wywarła wpływ na to, jak miasto się rozwijało, i jak rozwija się nadal, poprzez dużą liczbę jego mieszkańców, którzy wyemigrowali, porobili kariery poza granicami kraju, a teraz na różne sposoby odwdzięczają się ojczyźnie (…prawdopodobnie za to, że pozwoliła im wyjechać). Na Gulang Yu mieszczą się kuriozalne muzea organów i fortepianów, utrzymywane przez chińsko-australijskiego filantropa; pieniądze Chińczyków z zagranicy zbudowały Uniwersytet Xiamen, jeden z najlepszych w kraju.
Xiamen wyraziło swą wdzięczność budując Muzeum Chińskich Emigrantów. (Zawsze coś.)
A skoro o kontaktach tego obszaru z resztą świata mowa – prowincję Fujian łączą ścisłe więzy ekonomiczne z Tajwanem. Relacje Chińskiej Republiki Ludowej z Republiką Chin (Tajwanem) raz są lepsze, raz gorsze (ostatnio lepsze), ale obie strony łączy wspólne dziedzictwo, wspólna historia… Czasami tylko trochę odmiennie interpretowana. Dobrym przykładem będzie Zheng Chenggong – siedemnastowieczny admirał, który bronił dynastii Ming przed najeźdźcami z dynastii Qing (ostatecznie zwycięskimi) a w wolnym czasie wyrzucił Holendrów z Tajwanu. Na Tajwanie jest pamiętany jako jeden z pierwszych bojowników o niezależność Tajwanu – a na Gulang Yu poświęcono mu całe muzeum, bo jako pierwszy pokazał Zachodowi, że Tajwan jest i pozostanie chiński…
Dni 45-46. Pożegnanie
Spędzenie ośmiu godzin w pociągu nie było idealnym sposobem na zakończenie mojego pobytu w Chinach, ale – co robić? Między Xiamen i Szanghajem nie ma nocnych pociągów, mógłbym pojechać autokarem, ale to zajęłoby siedemnaście godzin. Z dwojga złego lepsze chińskie TGV.
Przy okazji małe sprostowanie – narzekałem na miejsca w drugiej klasie chińskich pociągów, podczas gdy to, w czym spędziłem szesnaście godzin było wagonem oczko niżej od drugiej klasy. A i tak mogło być gorzej, jeśli dobrze zrozumiałem, bo jest jeszcze coś poniżej tego standardu. Może jedzie się bez klimatyzacji, albo w wagonie towarowym ze stadem bawołów.
W każdym razie druga klasa w szybkim pociągu była bardzo komfortowa, nie ma na co narzekać.
Ostatni wieczór w Chinach – spacer po Szanghaju. Szanghaj mniej więcej taki, jakim go zapamiętałem – ładne, kolonialne nabrzeże, brzydkie nowoczesne wieżowce, robiące wrażenie swoimi rozmiarami, tłumy turystów, w tym takich, po których widać duże pieniądze, oraz przeciskający się pośród nich żebracy i natrętni sprzedawcy wszystkiego. A ponieważ nie da się oglądać jednego bez zauważania drugiego, w dalszym ciągu nie wiem, co właściwie myślę o Szanghaju.
Na pewno ma fajną kolejkę na lotnisko. Pokazowy pociąg magnetyczny rozpędza się do 431 kilometrów na godzinę, wchodzi w zakręty z mocnym przechyłem i pokonuje trzydzieści kilometrów dzielące miejską stację od tej na lotnisku w sześć minut.
Symbolicznie rzecz ujmując, Chiny zmieniają się z podobną prędkością. Chętnie przekonam się, jakim państwem będą za kolejne trzy lata.