Mieliśmy dalej ruszyć w kierunku innych dzielnic miasta ale kiedy wyszliśmy spod drzew upał był nie do wytrzymania więc zmieniliśmy plany i autobusem pojechaliśmy do Repulse Bay na
Wracając wysiedliśmy w dzielnicy Wan Chai (na wschód od Central), spacerem dotarliśmy aż do Causeway Bay (jeszcze bardziej na wschód), po drodze zjedliśmy tani (20HKD/osoba, ok. 6 złotych) i niezbyt smaczny obiad by wreszcie metrem dojechać do North Point (jeszcze dalej na wschód) i z tamtejszej przystani wróciliśmy promem do Hung Hom.
Dzisiaj popłynęliśmy promem z Central do Makau. Godzina rejsu, do tego trochę stania w kolejce do odprawy w porcie już w Makau.
Makau, Makau... to była moja piąta wizyta w tym mieście. Było jak zwykle - tłoczno i malowniczo, drogo ale smacznie. Pewną nowalijką był deszcz, który trzykrotnie zmuszał nas do szukania osłony.
Z przystani autobusem podjechaliśmy pod kasyno Lisboa, spacerem na plac Largo do Senado. Po drodze zaczęło padać więc szybszym krokiem poszliśmy na obiad do Boa Mesy, portugalskiej restauracji w której przynajmniej dwa razy byłem z Kubą. O ile dobrze pamiętam wróciliśmy tam głównie ze względu na darmowe wi-fi ale jedzenie też mają dobre. Jakaś zupa z czeroną fasolą, kapustą i diabli wiedzą czym jeszcze, omlet z pieczarkami i krewetkami... I wydałem na to sporo więcej niż przez cały poprzedni dzień. Czyli trochę ponad 100 dolarów hongkońskich (akceptowany środek płatniczy w Makau; tylko makalskich patak nikt nigdzie nie chce) - około 40 złotych?
Po obiedzie wróciliśmy na Largo do Senado po darmową mapę turystyczną po czym podeszliśmy pod fasadę kościoła św. Pawła. Tam dopadł nas deszcze numer dwa, najbliższy daszek okazał się wejściem do toalety publicznej. Swoją drogą to całkiem zabawne, że zainstalowane w środku toalety kuczne typu "narciarz" wyprodukowała firma American Standard.
Kiedy przestało padać krótka wspinaczka zaprowadziła nas do Fortaleza do Monte, fortu na wzgórzu (tłumaczenie własne, portugalski jest mi obcy). Ledwo zdążyliśmy pooglądać panoramę i zejść kiedy rozpadało się po raz trzeci. Przeczekaliśmy w przedsionku Muzeum Historii Makau, mieszczącego się w owym forcie.
W wyniku dalszego spaceru znaleźliśmy się ostatecznie na drodze prowadzącej do świątyni A-Ma, bogini mórz. To bardzo malownicza świątynka, wybijająca się na tle 90% odwiedzonych przeze mnie, toczka w toczkę identycznych świątyń. Byłem w niej tylko raz i to bez aparatu - podczas mojej pierwszej wizyty w Makau, z Madsem, Kiranem, Ronją i resztą. Potem nie potrafiłem jej odnaleźć, najwyraźniej nie patrzyłem uważnie na mapę.
Żałuję więc, że spacer doń zabrał nam tyle czasu - dotarliśmy w sam raz, żeby zobaczyć odźwiernego zamykającego furtę na kłódkę. 18:03, o parę minut za późno.
Nie pozostało nam już nic innego jak wrócić. Na początku rejsu prom podrzucało na falach tak, że siedząc blisko dziobu czułem się jak na łagodnym rollercoasterze. Fajnie.
W Makau było całkiem rześko, w Hong Kongu cieplej niż przyzwoitość nakazuje, ale i tu dopadł nas deszcz. Na szczęście zdążyliśmy wejść do autobusu.
Zobaczymy, jak będzie jutro.
A teraz pora na obiecane widoki. Z komentarzami. Najpierw Makau, bo tak mi się zamieściły:
Pan z tacą oferuje makalskie ciasteczka przechodniom licząc, że po spróbowaniu kupią więcej.
Stare było jeszcze bardziej odpustowe.
I Hong Kong:
Sznurek do którego jest przywiązane ma na drugim końcu ciężarek, dzięki któremu kasa wisi bezpiecznie ponad głowami zebranych.
Ulica na zdjęciu - Queen's Road, częśc wschodnia - była linią brzegową w tej części wyspy zanim Brytyjczycy zaczęli osuszać ten teren. A zaczęli jeszcze w XIX wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz