piątek, 27 czerwca 2008

Hej, hej, hej, sokoły...

Ku memu zdziwieniu podczas jednej z przechadzek natknąłem się na kampusowych sokolników w liczbie dwóch. Wybrali się ze swoimi podopiecznymi na rowerową przejażdżkę. Ściągnęli moją uwagę kiedy jeden z ptaków opuścił bez ostrzeżenia swojego opiekuna. Ten zatrzymał się, zsiadł z roweru i... zaczął podrzucać martwą srokę lub coś, co martwą srokę do złudzenia przypominało, byle tylko ściągnąć podopiecznego z drzewa...
Urocze.

Przedwczoraj świętowaliśmy urodziny Kasi. Hama-san (w bordowej koszulce) przyrządził japońskie curry, Di (w żółtej koszulce) rękoma dziewczyn pozawijał surowe warzywa i tłuczone orzechy włoskie w ryżowe naleśniki, do tego przygotował specjalny cytrynowy sos - pycha. Jeśli to jest typowa laotańska kuchnia to następnym razem wybiorę się tam.
Był też, co oczywiste, tort...
To chyba koreańska tradycja. A może po prostu jakoś tak wyszło...

We wtorek zakończyliśmy naukę w instytucie. Dzisiaj wybraliśmy się sporą grupą (tak z pół klasy + troje nauczycieli) żeby to uświetnić kolacją w koreańskiej restauracji (zdjęcie powyżej).
Było miło.
Był też deser...
Mmmm... Pycha...
Kruszony lód + kawałki arbuza + "słodka" czerwona fasola.
Singapur się przypomina...

Kiedy kończyliśmy rozpętała się potężna burza - już trzecia w tym tygodniu. Znajomy mówił, że Chińczycy jakoś sztucznie je wytwarzają żeby ochłodzić klimat przed Olimpiadą. Brzmi to niewiarygodnie... ale setki lat temu ludzie pewnie mówili te same słowa kiedy słyszeli o Wielkim Murze.
Prawda to czy nie faktem pozostaje, że po opuszczeniu restauracji przechodząc przez ulicę brodziliśmy w wodzie po kolana. Ubaw po pachy.

Brak komentarzy: